Saturday 24 January 2015

głupawka

Myślałam, że to takie sranie w banie, pierdzielenie. To całe gadanie o wyciszeniu dziecka przed snem, bo inaczej nie będzie umiało zasnąć.
Inna sprawa, że nigdy jeszcze nie zdażyło mi się bardzo rozbujać tych dzieci przed snem.
Aż do dziś. Tata przyszedł z pracy, już byliśmy gotowi do łóżka, jeszcze tylko "szuruburu zęby".
Ale się dzieciom zachciało tatusia. Nie oponowałam, bo rzadko go miewają. Zazwyczaj już zasypiają, kiedy wraca do domu. Pozwoliłam im sie bawić. Rozszaleli się grając w piłkę, rozgrzali, rozczerwienili, upocili i odmówili współpracy gdy przyszło kłaść się spać.
Zaciągnęłam ich, dosłownie, dopiero o 22. Zapytałam, czy muszą siusiu. Nie muszą. Zgasiłam światło. Leon się wierci, idziemy siusiu zarządzam. Rzeczywiście, chciało mu się. Dołącza do nas Isabela.
Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej, że musisz? Bałam się. Że będę na ciebie krzyczeć? Tak.
 Jestem jedną wstrętną i okropną małpą.


Tuesday 20 January 2015

Sztuka

Jeśli tak wygląda bunt pięcio- czy sześciolatki to ja podziękuję za zmagania z nastolatką.
Nie mam już cierpliwości, siły i pomysłów na stawianie czoła fochom Iss.
Uparte toto takie, że jak się zaweźmie, moge sobie płuca wypluć, język wystrzępić, zeżreć tynk ze wszystkich ścian i zajechać zęby, wyjść z siebie i wrócić milion razy, a ona nadal się z miejsca nie ruszy. BO postanowiła i tak. BO ma focha i koniec. Prośby, groźby, nakazy,zakazy i straszenie zasypianiem samej w pokoju (nadal panicznie boi się ciemności). Nic nie działa.
Staram się patrzeć na to logicznie. Rośnie, dojrzewa, jakiekolwiek to dojrzewanie jeszcze jest. Lub jeszcze nie jest. Nie radzi sobie z emocjami. Powinnam jej pomóc, a nie wydzierać się i oczekiwać posłuszeństwa.
W końcu Baran zodiakalny, krześnica zodiakalnego Barana cioci Kasi, Isabela z imienia ( a te prosze ja ciebie łatwe w obsłudze nie są) i jeszcze córka dwójki, która z nerwów utkana.
Nie dziwię się, potencjał genetyczny dziewczyna ma.
Tylko czemu akurat na mnie padło?
Kładzie się spać. Nie ta poszewka, tylko ta, która akurat Leonowi dziś w udziale przypadła. Nie pójdzie spać i koniec. Siedzi na łóżku, w poduszki wali, w kołdrę wali, w łóżko wali. Dobrze, że ściany nie rozwaliła.
Ale mamo, ja nie wiem dlaczego ja jtem taka zła
Na Leona się drze, czasem bez powodu.
W piersi się biję, tego się ode mnie nauczyła.
Wiem, bo mi donoszą, że Iss się na mnie skarży.
Wybieramy się w Krakowie do teatru, Leon wpycha mi się na kolana,  wylewa na mnie i na siebie herbatę. Nie mam się w co przebrać, bo przecież ubrania jeszcze w paczce z wyspy jadą. Wydzieram się na Leona, zabieram za suszenie suszarką w tempie ekspresowym, bo autobus za 20min.
Iss zostaje z Munia i mówi:
Wiesz jaka moja mama jest? Właśnie taka.
W Wiślicy nie chce się położyć z drugiej strony łóżka, choć tłumaczę jej, że to nie dlatego, że "bo tak chcę", tylko dlatego, że wpycha się na mnie w nocy, nie mam miejsca i wstaję połamana. Musi nastąpić rotacja. Wkurzam sie więc znów, wychodzę, zostawiam ją z Kanią. Dlaczego ja mam taką wredną matkę. Moja matka jest wredna.

Poszłam po rozum do głowy, przestałam sie drzeć, szukam w sobie tych pokładów cierpliwości, które niegdyś we mnie zalegały. Powoli je odnajduję. Po to tylko, żeby je zużyć na zmagania z dorastającą pannicą.

Leon po swojemu się broni przed werbalnymi atakami Iss.  Nie krzycz na mnie. Bo ja się zdenwowowam.
I ach jakiż on, ten Leon jest fantastyczny. Uwielbiam się do niego przytulać, taki całuśnik.
Z zabawek wyciąga inszuszje (jak się bawić zabawką) bo są one najważniejsze z całego procesu poznawania nowej zabawki. Sklada te karteluszki i nie rozstaje się ani na chwilę. Do przedszkola zabierze pokazać pani, bo inne dzieci się nie odważą (naprawdę, no, naprawdę tak powiedział) mu tej instrukcji zabrać.

Nie, nie wybieram Leona i nie kocham go bardziej. Jest mi z nim po prostu łatwiej i nie działa mi na nerwy tak jak Iss. Nie muszę wrzasków w sobie chować i nie puszczają mi nerwy. A jeśli ostrzej coś powiem, popatrzy na mnie, zadrży mu dolna warga, złapie mnie za nogę i szepte wyznaje: "Ale ja cię kocham, wiesz?"
A Isa? Isa zażuci fochem i wyjdzie do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Musi minąc jakieś pół godziny, żeby się zebrała i przycupnęła obok na brzegu kanapy. Dotknąć i przytulić się jeszcze nie pozwoli.

Lubię latać do Polski, bo mnie tak odświeża. Śmierdzi tam z kominów, czasami by człowiek chciał mroźnego powietrza wciągnąć, a tu nic z tego. Ale i tak odświeża. Umysł mi trochę.
Leon się po świętach jeszcze większa przylepa zrobił, więc proces aklimatyzacji w przedszkolu trwał tydzień, a nie jak myślałam dwa dni. Ale, już wczoraj nie było problemu.
Jeszcze nie odczułam tego podobno ogromu czasu wolnego, który będę miała.
Wszystko przede mną. Taki relaksik mnie czeka, że hej. Zakupy, sprzątanie, gotowanie, nie mogę się doczekać. Tego czasu tylko dla mnie.

Mimochodem niejako, z doskoku, w chwili wolnej Isabela tworzy. Z użyciem perspektywy. Tak, to nie ja to namalowałam. Ja nie umiem.
Dziewczynka w namiocie. Szare niebo, bo pada śnieg. Można zjeżdżać na nartach:


 Wieża w Paryżu:

 Choinka po świąteczna:

 Choinka w wykonaniu Leona:

Oraz rakieta, w oddali, rakieta, która jeszcze nie wystartowała:





 

Saturday 10 January 2015

O tym jak się wraca z WCZASÓW w Polsce

Zrobiłam se kawę i szukam po szafkach czegoś. Do tej kawy.
Cukierki, czekoladki, bombonierki, ciasteczka. Nic mi nie pasuje.
Rozpieściła mnie ta Polska i domowe ciastunia.

Inna sprawa, że i tak tych ciastek jeść nie powinnam, bo w szarej, plisowanej spódnicy vintage, którą sobie zaraz po powrocie kupiłam na ebayu, żeby mi do szafirowego sweterka, który mi Mikołaj Iza pod choinką położył, pasował, brzuch mi wystaje tak, że Isabela moja córka zaprasza mnie do pieca, żeby ciasto brzuchowe upiec.

Na jednym ciastku się skończyło

Powrót nasz przebiegł bezstresowo. Dziecka w samolocie bez problemu i nawet nie bardzo znudzone. Wyjątkowo nie poszły kilogramy słodyczy, zazwyczaj wykorzystywane dla zabicia czasu.

Przylatuję tedy na wyspę szczęśliwości, pełna nadziei na lepsze jutro.
Następnego dnia odwiedzamy teściową.
Rzadko narzekam na jakość relacji z rodziną męża. Wszak blog ten o dzieciach, a nie o mnie i rozterkach moich.
Tym razem jednak nie moge się powstrzymać.
U teściowej siostra mego męża. W humorze gorzko-słodkim. Wita mnie uściskami i "gdzież ona gdzież ona, bo chcę ją uściskać". Zapytuje, czy prezent mi się spodobał, na zasadzie "jeszcześ mi nie podziękowała".
Następnie krzywi sie na Isę, która tłumaczy coś Leonkowi po polsku, niezbyt głośno. W normalnych (czyt. wszyscy mówią w jednym języku) warunkach nikt nie zwróciłby na Iss uwagi, wszak ryby i dzieci głosu nie mają. Nie pierwszy raz nie spodobał się szwagierce mej sposób komunikacji mojego dziecka. Już się kiedyś Isie oberwało, że po polsku mi wykrzykuje wyjaśnienie nieporozumienia, z siedzącą obok ciocią, ktora niczego nie rozumie i zakłada, że Iss robi to rozmyślnie, żeby ciotce zrobić na złość. Pięciolatka, raczę czytelnikowi przpomnieć.
Następnie zapytuje mojego męża, czy już jest szczęśliwy, bo jak nas nie było to był taki nieszczęśliwy.
Następnie stwierdza, że ona nigdy na czas nie kupuje dla moich dzieci prezentów świątecznych, bo ich nigdy nie ma, no ich nigdy nie ma.
W międzyczasie przychodzi brat mego męża i pozdrawia mnie słowami "Witaj Wczasowiczko".
Jakbym na wakacje sobie pojechała.
Już, już na końcu języka miałam zapytanie o to, jak często on widzi swoja mamę, bo ja moja, trzy razy w roku, alem się w ten język ugryzła. Rozpentałabym wojnę, której i tak bym nie wygrała, bo jak ktoś nie rozumie, to nie rozumie i już. Inna szwagierka powiedziała mi kiedys, że powinnam do Polski na Święta latać 26 grudnia, na 10 dni. I to powinno mi w zupełności wystarczyć.
Gatti słusznie zauważyła, wysłuchawszy mych utyskiwań na głupotę, że to potem ja musiałabym udawać, że jest OK i świecić oczami. Pozostałby niesmak, a po co.
Na głupotę nie ma lekarstwa.
I przy tym pozostaniemy.

Thursday 1 January 2015

Koniec roku

W sobotę przyjechał do nas kuzyn z rodziną.
Posiedzieli do wtorku. W poniedziałek jeszcze skoczyliśmy na lodowisko.
Leon ochoczo założył łyżwy, żeby zaraz rozjechać się na lodzie i rozpłakać grochowymi łzami.
Isabela dzielnie spacerowała przy ogrodzeniu i uparcie stawiała krok za krokiem.
Leon nie dał mi niestety pojeździć, więc po 20 minutach zeszłam z nim z lodu, a razem z nami Isabela.
Poszliśmy się rozgrzać, rzuciłam okiem na termometr a tam, bagatelka minus10 stopni.


Zaraz potem witamy Nowy Rok. Mieliśmy pyszne ciasto bananowe i mieliśmy paszteciki, i jeszcze szampan różowy, i szampan biały, i drinki niebieskie, i fajerwerki, i tańce do białego rana.


Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...