Sunday 15 October 2017

Minecraft przyjęcie urodzinowe

Przeżyłam kolejne wielkie wydarzenie w życiu moich dzieci, przede wszystkim syna, ale też i moim, bo na przygotowanie miałam troszkę ponad tydzień. Okazuje się, że się da :)
Leon ochodził 6 urodziny i z różnych powodów bardzo chciałam zorganizować mu przyjęcie urodzinowe. 
Nie jest to takie proste, kiedy mieszka sie na piątym piętrze, na 42 metrach,  a myśli się o zaproszeniu całej klasy, czyli 22 szuk. Przecież nie wiem, jak to jest na początku roku szkolnego, kiedy jeszcze nie zna się wszystkich rzeczy. Trochę tu inaczej niż tam, gdzie do tej pory mieszkaliśmy.

Pomyślałam więc, może w bawialni. Hm, cały tydzień myślałam i stwierdziłam, że może jednak nie.... Weekend w polskim mieście miałabym z dziećmi za te pieniądze. Więc nie.

No, to w domu. I jak to zrobić, Minecrafta przecież przerabiamy. Jeśli tematycznie, nie może być nic innego.
Minecraft proszę państwa, którego znam niby jak własną kieszeń, bo mi Leon opowiada kiedy tylko może, ale jednak nie znam...

Nie pozostało mi nic innego, jak przegrzebać internet wszerz i wzdłuż, i liczyć na to, że inni rodzice też przechodzili przez obsesję minecraftową, i też nie wiedzą, jak to poskładać w całość.

Pech chciał, że akurat w tym tygodniu w pracy zaczął sie taki młyn, że nie wiedziałam jak się nazywam, w którą stronę sie obrócić i od czego zacząć. A pomysłów na urodziny mało.
Koniec końców poskładałam wszystko razem i wyglądało to tak:

Na każdym prawie internetowym przyjęciu urodzinowym, każdy element poczęstunku ma nazwę. Wydrukowałam, przykleiłam, postawiłam. Mam jeszcze brytyjskie nawyki i stawiam słupki marchewki i ogórka. Ciekawe kiedy mi przejdzie. TNT to słodkości z KIKa. Jeszcze tylko widzę, ostatnie poprawki Creeper'a.

Z niebieskiej, pociętej na cienki paski bibuły, zrobiliśmy portal, z koralików figurki i kilofy, i byliśmy gotowi.
Plan był prosty, kilka zabaw łamanych na zadania, za których wykonanie w nagrodę można było zdobyć diaksy. Te z kolei można było wymienić na zrobione przez nas wcześniej z prasowanych koralików, zabawki.



Poszukiwanie postaci z gry

Pierwszym zadaniem było znalezienie wydrukowanych, wyciętych i przyklejonych w mieszkaniu obrazków z postaciami z Minecrafta. Tak naprawdę, po prostu na rozgrzewkę, choć wszsycy czuli się swobodnie. Może też trochę wprowadzająco, dla tych, którzy tę grę i postaci mają gdzieś.

Pin the tale

Kiedy już wszyscy poznali bohaterów gry doszliśmy do wniosku, że najwięcej frajdy będziemy mieć z ciągnięcia świnki za ogon. Takie było wprowadzenie, choć przecież trzeba było z zawiązanymi oczami przyczepić tej śwince ogon. Pin the Tail, zadanie drugie znudziło się dość szybko. Trzeba było działać.


Aby ciągłość wydarzeń i przygody miała miejsce, przekonałam ich, że trochę się ta nasza świnia zdenerwowała, tylko troszkę, tym ciągnieciem ogona. Przez to jednak, no cóż, zepchała nas w kierunku lawy i czy chcemy, czy nie, musimy się ratować. Najlepszym ratunkiem jest współpraca. Lawa gorąca i trudna do opanowania, zwłaszcza, jeśli stoi sie tylko na skrawku czystej, nie skażonej ziemi.

Na kładce nad gorącą lawą

Do trzeciej zabawy przydała się pokrojona w cienkie paseczki pomarańczowa bibuła i jednorazowe kubeczki, których kupiliśmy w nadmiarze. Polegała na przerzucaniu tej lawy z bibuły z kubeczka do kubeczka, aż w końcu na drugą stronę świata, tak, żeby móc przejść swobodnie tam, gdzie każdy Minecraftowiec powinien zmierzać. Żebym tylko wiedziała, gdzie to powinno być? Ha! Nikt nie analizował mojej niewiedzy. Koncetracja przy próbach pozostania na wąskiej kładce rozciągniętej nad lawą była tak intesywna, że nikt nie zwrócił uwagę na mój brak wiedzy. Może zaangażowanie wystarczyło?


Odrobina prac ręcznych, czyli robimy kilofy

Tak czy inaczej, hm, każdy pytał co dalej i czy już jesteśmy na miescu. Tego nie byłam pewna, haha, ale wiedziałam jedno, po drodze będziemy szukać emeraldów, diaksów oraz innych niezwykle potrzebnych kamieni bardziej i mniej szlachetnych. Żeby zadanie nie było zbyt łatwe musieliśmy nie tylko odnaleźć miejsce, gdzie były schowane, ale też WYKOPAĆ je specjalnym kilofem.

Byłoby jeszcze fajniej, gdybym zaczęła planować urodziny przynajmniej dwa miesiące przed imprezą, pewnie miałabym czas na dopracowanie wszystkiego. A tak, kilofy zamiast ze sztywnej pianki, a przecież taki był plan, zrobione były z cienkiej tekturki, oklejone mozaiką. Muszę przyznać, że niektórzy mieli bardzo dużo cierpliwości i nie ruszyli się z miejsca dopóki nie dokończyli przyklejania wszystkich elementów układanki. Czwarte zadanie zakończone.


W drogę na wyprawę, szukamy diamentów

Cóż, teraz można już wyruszyć w daleką drogę, do miejsca, które od początku było celem naszej zabawy. Z kilofami gotowymi do pracy, wyruszyliśmy na poszukiwanie. Pierwszy postój w kuchni. Zadanie piąte przed nami.No tak, wizja sprzątania w całym domu wcale mi się nie uśmiechała, dlatego operacja "szukanie diaksów" zaczęła się i skończyła w kuchni. 

Kryształy, które można znaleźć w każdym sklepie z rzeczami za 4 złote upiekłam w cieście, które musi szybko czerstwieć, część zamroziłam. Robienie bałaganu to chyba ulubiona zabawa dzieci. Przy rozbijaniu ciastek i łupaniu lodu nie da się nie zrobić bałaganu. W ten sposób wylądowaliśmy w kuchni, a poszukiwanie skarbów było najbardziej interesująco częścią imprezy. 
Do ciasta użyłam mączki kukurydzianej. Znów przez brak czasu musiałam eksperymentować. Ciastka nie nadawały się do jedzenie, ale do rozbijania, znakomicie!




Wszystkie diamenty można było, ale nie trzeba było, wymienić na Minecraftowe miecze i ludziki, które w pocie czoła produkowaliśmy z Leonem i Isą przez kilka popołudni.


Don't eat Steve! czyli Nie jedz Steve'a!

W ogóle wszystko na ostatnia chwilę, ale tym razem nie przeze mnie, tylko sklepy. Kto to widział, żeby w sklepie nie było koralików do prasowania żelazkiem, i żebym musiała zamawiać przez internet, i czekać! 
Na zakończenie wymieniono jeszcze tylko łupy i zadanie szóste, zagraliśmy w grę "Nie jedz Steve'a", na którą pomysł ściągnęłam z Internetu. Polega na tym, że jedno dziecko wychodzi, a my na każdym obrazku układamy cukierki. Umawiamy się, która postać z gry będzie Steve'm i zapraszamy osobę, która wyszła i zachęcamy do konsumpcji. Najfajniejszy jest ten moment, kiedy wszyscy się wydzieramy na cały głos "Nie jedz Steve'aaaaaaaaaaa!!!!!!"
Oczywiście i to nie trwa długo.



A potem towarzystwo sie rozpierzchło, bo jedyne na co miało chęć, to zabawa z Leonem i Isą. 
Ledwo zdążyłam ich zawołac na dmuchanie świeczek. "Ja nie jem, ja też nie jem, owocowy? O nie! Ja nie jem!. To ja też nie!" i juz trzeba było biec na dwór i walczyć z piniatą, bo zaraz mieli przyjść rodzice.
Naprawdę trzeba było kupić kilka babeczek, ozdobić minecraftem i z głowy. 



Bardzo mnie stresują takie wydarzenia, kiedy musze robić je sama i nie mam za dużo na to czasu, a jeszcze w pracy się dzieje.
Rano jeszcze musiałam odebrac tort, bo sama nie odważyłam się go upiec w moim piekarniku. Umówiłam się też z ciocią policjantką, że upiecze dla Leonka brownie, które potem oblejemy zielona polewą, imitującą trawę. Dobrze, że sie przeraziła tym, że jej nie wyszło ciasto i przyszła do mnie na tyle wcześnie, że przy kawie i pogaduszkach pobawiła się w prace plastyczne i pomogła ogarnąć całość w całość.
Ciasto było, tak na marginesie, bardzo dobre...
Fajnych prezentów, Leonku, bo o tym i spędzeniu czasu z przyjaciółmi, marzyłeś przed swoimi urodzinami.
Ps. Choć nie polski to jeszcze zwyczaj, zrobiłam Party Bags, czyli w ponglish:partybagi, prezenty dla gości, w podzięce, że przyszli na urodziny. Trochę ich tym zdezorientowałam... Haha.
A na sam koniec wpadła ciocia Iza, narobiła rumoru, zostawiła najwspanialszy pod słońcem prezent i wypadła. Czyż to nie fantastyczne mieć rodzinę na miejscu?

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...