Friday 27 December 2019

Boże Narodzenie na bardzo spokojnie

Przesiedziałam święta przed telewizorem i nie mam ani pół wyrzutu sumienia.
Dzieci też. Z tego powodu mam tylko mały wyrzut sumienia. Pojawił się dopiero, kiedy w pracy opowiadałam, jak wyglądała moja 10-dniowa przerwa świąteczna i uświadomiłam sobie, że mój czas z dziećmi, był czasem bez dzieci. Oczywiście oprócz ubierania choinki, polowania na Mikołaja, otwierania wielkiego worka, rozwiązywania szarad mikołajowych i pierniczkowania.
A tak, no to żeśmy se wszyscy po prostu odpoczęli. Od planów, obowiązków, zadań, zasad, wczesnego wstawania i wczesnego chodzenia spać, list "do zrobienia", od siebie też.. Po to, żeby za sobą znów zatęsknić.

Isa była dla Mikołaja bezlitosna. Gra ma być i była. Ileśmy się napracowali, nagłowili, żeby wszystko odgadnąć, wiersz przeczytać, a wcześniej jeszcze znaczniki rozdać. Ratunku, szaleństwo. Daliśmy jednakowoż radę. Jak zawsze. Mikołaj wie, żeśmy mądra rodzina. Wór zostawił na dworze, razem z listem i znacznikami. Ciężka to była praca. Dziękujemy Mikołaju, że tak dbasz o nasz rozwój i szare komórki!
W ps-ie, wystrój serwowała ciocia Kania. Ot, co.







Sunday 22 December 2019

Strach. Ekscytacja. Szczęście.

Nie mogłam jej była nakłonić do wyjazdu. Biwak wigilijny drużyny, a ona nie chce jechać.
Tylko dlatego, że się boi. Nie wiem czego. Nawet nie próbuję nazwać tych strachów, bo nic nie pasuje do jej emocji.
Nie wiem już, jak jej pomóc, dlatego zapisałam nas do pani szkolnej pedagog. Wygląda na bardziej ludzką, niż ta od Leona. Jeśli potrzebujemy trzech godzin na rozmowę o dziecku, to będziemy siedzieć i trzy godziny.
Na biwak Isa nie wzięła telefonu. Nie szkodzi, nie będzie potrzebny, zadzwonię od koleżanki.
Nie odezwała się przez cały pobyt, no, może poza porankiem, że zaraz będą wyjeżdżać.

Plan był taki, że duże plecaki zostają w autokarze, idą tylko z małymi. Dałam jej więc dwie duże butelki wody, bo ostatnio po takim biwaku, wróciła odwodniona. Na miejscu okazało się, że duży plecak trzeba nieść przez cały rajd patrolowy. Przewróciła się trzy razy, i za każdym razem chłopcy z patrolu pytali, czy wziąć od niej ten plecak, który był cholernie ciężki, nawet dla mnie. Za każdym razem mówiła, że nie, że sobie poradzi. Poradziła sobie. 
W patrolu była z osobami, których w ogóle nie znała, ale "to dobrze mamo, bo dzięki temu na zbiórkach już mi nie będzie głupio i nie będę siedziała jak myszka, bo nikogo nie znam".  Zajęli trzecie miejsce.
To był najfajniejszy biwak i na pewno jedzie w przyszłym roku. Na letni obóz nadal nie.
Przez ten biwak, który przecież wypadał na ostatni weekend przed świętami, poprzesuwały mi się wyjazdy i musiałam kombinować. Czego się nie robi, żeby dziecko miało grupę przyjaciół. 



Sunday 15 December 2019

Sezon na grzane wino

Dziwne, jak mocno wspomnienia mogą uderzyć. Fizycznie.

Byłam w sklepie i wzięłam do ręki miseczkę. Wyglądała jak stara blaszana miseczka z wygiętym, czarnym rantem. Miała narysowany rower i była naprawdę ładna.Wzięłam ją do ręki, i w tym samym momencie zorientowałam się jednocześnie, że jest ceramiczna, i że poczułam się bardzo samotna i bardzo smutna.
Kiedy miałam cztery lata wylądowałam w szpitalu z zapaleniem płuc. Podobno majaczyłam.
W tym szpitalu nie wolno było spędzać za dużo czasu z rodzicami, bo to źle wpływało na leczenie. Chodziłam do takiej wielkiej hali na prześwietlenie płuc (dla czterolatki pewnie każde przestrzenne pomieszczenie będzie wielkie) i jadłam zupę mleczną z blaszanej miski na śniadanie, a potem normalną na obiad, w takiej samej blaszanej misce.
Poczułam wszystkie te szpitalne zapachy, obrazy i ten straszliwy smutek, i niepokój. Wszystko w jednym momencie.

Ale kiedyś, otworzyłam zmywarkę, zapachniało norweskim domem, w którym byłam au pair jakieś piętnaście lat temu, ich zmywarką i ich kuchnią. Ale tak naprawdę, zapachniało ładem, miłością i szacunkiem, wzorem rodziny idealnej, jakim do tej pory dla mnie są. W moich wspomnieniach. Zapachniało spokojem i ukontentowaniem.

Niesamowite to.

Ale dość rozczulania się. Święta idą, choć może powinnam się rozczulać!
Znów odwiedziłam Warszawę, delegacja, poszłam późno spać, czy ja jestem normalna, po czym wróciłam do domu wcześnie. Wypiłam kawę z Orszulą (jak dobrze, że jeszcze jej się chce do swoich wnucząt) i zabrałam towarzystwo na miasto, bo jarmark bożonarodzeniowy, występy, kolędy, pastorałki, Kielecki Teatr Tańca.
Jak-było-pięknie. To znaczy, mi było, wewnętrznie, no, i więcej nie trzeba.
W końcu wypiłam grzane wino! Uwaga, sezon rozpoczęty! Dzieci zrobiły ozdoby, pośpiewałam z Leonem, zjedliśmy hot doga i owoce w czekoladzie, trochę zmarzliśmy, trochę się ogrzaliśmy.
 I czego więcej chcieć przed świętami. Życzę sobie takich właśnie nastrojów all the time!







Tuesday 10 December 2019

Przedświąteczne zachwyty i narzekania dla równowagi

Chodzi mi po głowie ten tekst: "Warszawa da się lubić."
A i owszem, turystycznie.
Strasznie-bardzo cieszyłam się wyjazdem i perspektywą spędzenia weekendu z siostrami. Wysiadłam z pociągu i poczułam ten kawałek szczęścia, wiecie, ten, kiedy nagle uderza i nagle wiesz, że oto właściwie, przecież, jesteś osobą szczęśliwą. Trwa to odrobinę tylko, ale uderza tak mocno, że długo się pamięta. Że przyjechałam i one tam są, i będzie dobrze być razem.

No, i wyszłam z dworca. Darek z Tymkiem na nas czekali. Na dworze zimno przenikliwe. Odechciało mi się spacerów i wizyt. Do domu na kawę. A mówiłam, że wyjdę od razu, po kawie.
Jedziemy. Myślę sobie, jak ja kocham te moje małe Kielce. Czego mi więcej potrzeba? Korków?
W domu mleka nie ma! O, nie! Dziewczyn nie ma! Poszły po roladę do kawy, niby dla mnie, bo lubię, ale nie ma ich, nie ma mleka do kawy, a ja muszę już, więc co mnie jaka rolada obchodzi!

Szalone to popołudnie było, bo szykowała im się mikołajkowa impreza i właściwie czekaliśmy aż sobie pójdą, ci nasi gospodarze, ale wcale jakoś nie wyszliśmy od razu po nich.
Dopiero z Darkiem, którego tak nosi jak mnie, wieczorem pojechaliśmy na miasto. A właśnie była inicjacja świątecznego sezonu i zaświecanie lampek, i atmosfera się wszędzie uczyniła. 
Pięknie. Tylko mało i krótko.
Bo jakżeż tak, tylko dwie godziny na "zwiedzaniu", kiedy przyjechaliśmy na dwa dni tylko, a może aż.  W niedzielę wiedziałam, że też nigdzie nie wyjdę, bo przyjechałam do pracy, uczyć ludzi jak u nas pracować. I znów ten niedosyt.
Okazuje się, że to się nie zmieniło. Przyjeżdżam, wstaję wcześnie, piję kawę, wychodzę z domu, włóczę się po mieście, chłonę, wracam się przespać, wstaję wcześnie, piję kawę i tak dalej.
Wszędzie tak, a jeśli "na wyjeździe" tak nie mam, to niedosyt.
Ale w ramach wewnętrznego pocieszenia, popatrzę, jak było pięknie. 
A nie, przepraszam, grzanego wina się nie napiłam. Co więcej, jeszcze nawet raz w domu nie piłam. Skandal! Do nadrobienia.
Czekolada z Wedla była za to znakomita...i Tymek chodził, i mówił nam wszystkim, jak nas kocha. Biednego Leona zaczepiał i grać mu nie dawał. Radość miał z tego wielką, co Leona wyprowadzało z równowagi, bo gdzie on ma tyle swobody "graniowej", jak nie u wujka Darka, który w  nowości go wprowadza?












Monday 2 December 2019

Cóż. Papugarnia.

W końcu się wyspałam.
A wszystko dlatego, że poszłam spać o 22.
A wszystko dlatego, że: "Mamo, my ci postanowiliśmy zrobić przyjemność. My pójdziemy spać o 20.00, żebyś mogła mieć swoje dwie godziny odpoczynku od nas".
A wszystko dlatego, że się wydarłam do mamy w telefon, że ja już tak nie mogę, że ja już mam dość bycia wysoce wrażliwą, i że ja chcę być normalna. Jak inni, żeby mi pani od zębów komentarzem nie siadła na mózgu, że może trzeba było jej posłuchać, nie siedziała i nie rzutowała na poranek.
Oraz, że za mało śpię, bo właśnie te moje dzieci nie chcą spać, że do 22 wyłażą z pokoju i ja potem o północy chodzę spać.

Bo mi się zachciało slow soboty i w ogóle slow weekendu. Ale nie, przecież tak się nie da. Weekendy nie są od odpoczywania, haha.
Zadzwoniła koleżanka, cioci Kasi zresztą szkolna, że może się spotkamy. Może kino, ale tylko jest Frozen II, to syn nie chce na to do kina. A ja akurat miałam w planach.
Zrobiłam wyliczenia najbliższych sobót i niedziel, i możliwości. No nie, to nasz ostatni weekend, kiedy możemy na ten film. Potem go już nie będą grać, a ja muszę. Do kina na to muszę.Jeśli nie jutro, to dziś ostatni dzwonek.
No to co, ogarnęłam obiad i na film. Zaraz potem jeszcze zakupy, bo buty na zimę dla Leona i prezenciki dla przyjaciółki Isabeli, bo sobie kalendarze adwentowe robią.
Film. Hm. Nie wiem. To znaczy, uryczałam się, no bo jak, na Frozen nie płakać? Oczywiście widziałam więcej niż moje dzieci, pewnie więcej niż inni dorośli i, haha, pewnie więcej niż sami producenci, ale ten film był tak gęsty od krótkich momentów, że nie wiem, czy mi się podobał. Na pewno nie tak, jak pierwszy, ale też podobał mi się inaczej. Taki jakiś krótki i momentami niedokończony.
"mamo, szepcze Leon, okaże się, że to Elsa jest tym piątym bogiem".
E, nie sądzę synu.
Co się okazało? No właśnie. Ech, skąd te moje dzieci takie mądre. Haha.

Późno wróciliśmy po tych wojażach. Znów późna noc.

Okej, nigdzie nie idę, nic nie będę robić. Zostaję całą niedzielę w domu.
Rozmowa telefoniczna. Aliss, przyjdę na kawę. Kinga, to jak się spotykamy. Ratunku, jeszcze do kościoła i do spowiedzi chcę iść, i dziecko zabrać. Może warto pomóc jej się przygotować. A tu akurat w trakcie porannego prasowania góry prania, które muszę, bo jak nie, to znów nie zrobię przez kolejny tydzień.
Chciałabym wieczorem tę spowiedź. Msza jakaś bardziej sprzyjająca. Nie, nie ma mszy wtedy, kiedy mi potrzeba.
No dobra. Skończę tę górę prasowania, zrobię szybko jajecznicę, pójdziemy.
W kościele spowiedź. Ksiądz przerywa moje formułki, żeby na mnie naskoczyć, że jak dzieci wychowuję, złości uczę. Yhm. Skończyłam. Isunia, ty idź do tamtego konfesjonału, tu się nie uduchowisz.
Nie dziwię się, że ludzi nie chcą do spowiedzi, do kościoła zresztą też.

Aliss na kawie i ciastku. W międzyczasie szyję torebki do kalendarza na adwent. Obiad. Ciastko. Pogaduszki. Historie całkiem z tej ziemi. Czy ja mogę na jakąś fajną wycieczkę. Z Aliss?
Nie mogę. Póki co oglądam papugi. Bez Aliss.
Tak je oglądam. A-le-eks-tra!!!


Przedstawiam Adelę, moją nową przyjaciółkę. Się czai, gryzie. Pięknie wygląda. Tak mi godzinę siedziała na ramieniu. Kocham ją całym sercem, choć mnie później zdradziła i poleciała do innej pańci.


Thursday 28 November 2019

Wtorek zawsze będzie taki sam. Chyba.


Choć mam nadzieję, ze jednak nie.

Hahahahah, tu się perliście śmieję.
Telewizor został zakupiony, żebym bardziej wiedziała, co się we świecie dzieje. Wiadomości żebym obejrzała i zdanie oraz ogląd sobie wyrabiała.
Kiedy, ja się zapytam, mam te informacje i newsy oglądać?

Wtorek już zawsze będzie taki sam. Buuuuuu, tutaj zaś zawodzę. Jęczę także. Przy okazji uczę się i dowiaduję, bo szukam zawodzącej onomatopei. I czego się tu ja dowiaduję. Otóż tak, że "jęczeć" to onomatopeja też.
Niby nic nie muszę, przecież to taki dzień "na spokojnie". A jednak. Dziecko na tańce zaprowadzić, książkę do biblioteki oddać, coś tam dokupić.
Dziecko mentalnie przygotować do Andrzejek, bo ma na świetlicy, w ramach pomocy prowadzić z koleżankami, trzeba się przygotować. A tu stres, bo ona się dopiero dowiedziała. Bo ona musi by ć zorganizowana, a ona nic nie ma. Ratunku!
Coś się jeszcze przypomniało. Poszło się spać znów późno.

Na godzinie wychowawczej też Andrzejki, dobrze byłoby coś przygotować. Zebrałyśmy zestaw wróżb i zadań. Isa jest w samorządzie klasowym, ale pani sobie dobrała jeszcze dziewczynkę, bo ona sobie świetnie poradzi ze wszystkim,a dziewczynka miała raptem trzy głosy. Gdzie tu demokracja w tej klasie? Faworyzuje tę dziewczynkę, a ja tego nie znoszę. Razem to razem, już raz był problem z dniem chłopaka i Isa marudzi. Bo jej przykro. Mówię jej więc, pokaż, że potrafisz, że wychodzisz z inicjatywą, że chcesz robić więcej, to cię pani zacznie zauważać. Wtedy może też i doceniać, i będzie lepiej.
Najpierw byle jak do tego podeszła, ale w miarę ustalania, coraz bardziej się rozkręcała  I super wszytko. Ustalone, zrobione, napisane, przygotowane.
Znów poszło się późno spać.

A były u mnie przyjaciółki.
To ja ci pomogę Aga, coś ci opowiem, zaproponowała Nadzia, kiedy znów szło się moim dzieciom późno spać.
Powiada, pamiętasz, jak zostałam z dziećmi, żebyś, zupełnie niedawno mogła iść do kina na film dla dorosłych? No, to oni też tak łazili i chcieli gadać. Ale ja im powiedziałam, że mają być cicho i iść spać. I poszli do pokoju, i było cicho.
Nic cię te twoje dzieci nie szanują, Agusia.
Puenta.

Sunday 24 November 2019

Koncert. Życzeń. Dla każdego.

Piekło-niebo. Mamo, wybierz kolor. Mamo, wybierz numer. Mamo, wybierz liczbę jeszcze raz.
Mama będzie miała jeszcze jedno dziecko!!!
Chyba nie z mojego brzucha?
Nie!!! Musimy zaadoptować mamo. Najlepiej dziewczynkę. Żebym miała siostrę, tylko tak, żebym była najstarsza.

Co to ja chciałam powiedzieć?
Ach, no tak. Że jakoś mnie nosi i rozrywkowuje. Na ten przykład, w zeszłym tygodniu poszłam na film dla dorosłych, kto by przypuszczał. A w tym tygodniu na gorącą czekoladę z koleżanką z pracy, która teraz już nie jest z pracy, ale nadal jest koleżanką, a która teraz nawet w Polsce nie mieszka, tymczasowo. A musiałam jeszcze Leona do dentysty, może nierozrywkowo, ale okazało się też, że wcale nie muszę wszystkich zębów własnych wymieniać, chyba, że życzę sobie holywucki uśmiech, No, chciałabym, ale może jeszcze nie teraz. A w piątek przyjechała mamusia, bo mamy plany na weekend.
Wielkie plany mamy, bo ten telewizor, co go od marca nie mam, może warto wymienić. Zima idzie, przynajmniej na jakiego człowieka popatrzę w szklanym ekranie. Zima idzie, na bazary wpaść, po rękawiczki. Kurtkę trzeba. Ratunku! Przecież ja tak kocham Slow Soboty.
Nic to, należy się ogarnąć, wstać, wybyć, na niedzielę zakupy zrobić, choć ta handlowa, bo taki nawyk już nam matka nasza ukochana urobiła.
Czy ja właściwie wiem, czy to matka? To przecież ciociunia nasza każe piżamkę zdzierać z siebie w sobotni poranek i do sklepu. To, może to ona? Tak, zdecydowanie to ona.
Ale! Skoro niedaleko jabłko od jabłoni, w sobotę od rana ruch. Opóźnienie nastąpiło, bo nie wystarczająco wcześnie poszłam spać. Właściwie, cały ten tydzień jakiś taki zupełnie inny, to i poranek późny.
Zakupy zrobione, bazary odhaczone, do galerii teraz.
To był bardzo dobry pomysł, żeby się tam wybrać rano. Tłumów jeszcze nie było. Wszystko ogarnęłyśmy na spokojnie, co nie znaczy, że nie obeszło się bez atrakcji, których nie przewidziałam.
Bo któż przewidziałby foch Leonsja!?!?!
A jednak.
Torby-nerki nie dostał i czarna rozpacz, i płacz, i rozczarowanie. Jak ty mogłaś. Isie kupić, a mi nie. Tej Isie, to opaska na włosy, bo kurtka to mus.
Siedzimy na kawie. Zmęczone, ale zadowolone, bo choć jeszcze to nie koniec, to wiemy, że za chwileczkę już, już w domu.
Leon z fochem roztrząsa co mu się powiedziało, albo bardziej nie powiedziało, a może powiedziało nie tak, jak winnyśmy były to uczynić. Analizuje słowa i jest zły.

Po kimś to musi mieć, babunia (tak, tak złośliwa tu jestem :) ) patrzy na mnie znacząco.
Na pocieszenie powiem ci mamo, ze niewiele takich ludzi na ziemi jest jak ja.
I chwała Bogu!!!!!
Matka, no matka.





















Na zakończenie, choć właściwie, to był główny powód jej przyjazdu, koncert Ireny Santor. Cóż mogę powiedzieć. Cudownie. Choć gdybym wybierała sama, pewnie bym nie poszła. Fantastyczna dykcja, piękny głos, historie opowiedziane ze swadą i szczyptą, chyba, złośliwości. Biegała po scenie jak młoda dziewczyna, acz z klasą i elegancją. Stara szkoła, powiedzieliby.

W każdej z piosenek, które słyszałam po raz pierwszy, było przesłanie. Każdą mogłam odnieść do czegoś co było, akurat się dzieje, lub niechybnie wydarzy w moim życiu. Pięknie.
I jeszcze ten urszulowy spokój i ukontentowanie na twarzy.


Sunday 17 November 2019

Tygodniowa zbieranina

Wtorek. Kłócą się, jak zawsze o pierdołę. To znaczy, wiadomo, dla nich niezwykle ważna sprawa.
Mamo, to ja przedstawię najpierw moją wersję, a potem Isa przedstawi swoją.
No, ja pierdzielę, co ja narobiłam. Teraz muszę słuchać.
Ale słucham. Leon opowiada, Isa słucha. Raz coś wtrąciła, Leon poprosił, żeby nie przerywała.
Przyszła kolej na Isę, Leon co drugie słowo dodaje swoje wytłumaczenie.
Isa: Leon, chciałabym, żebyś nie przerywał. Jak ty mówiłeś, to ja nic nie mówiłam, żeby ci nie przerywać.

Ja pierdzielę, już nie mogę się śmiać pod nosem, bo mnie to za bardzo bawi.
Śmiejesz się mamo, no śmieję się, bo jesteście tacy mądrzy, tacy mądrzy, ale teraz muszę tu siedzieć i was słuchać.

Czwartek. Wychodzimy na basen.
Czegoś nie zrobiliśmy, mówię, że po ptokach.
Po jakich ptokach, Leon pyta.
Po ptakach, tak się mówi po wiejsku, Isa tłumaczy.
Ale mama nawet nie ma ptaka.

Piątek. Piłka. Leon nie chce iść. Nic nowego, w domu matka może pozwoli już przy piątku na telefon. Zmuszam. Nie mam wyjścia. Jeśli nie zmuszę, w ogóle przestanie chodzić.
Odbieram z treningu. Jak było dziecko? Dobrze. To dobrze, że poszedłeś? Dobrze. A nie chciałeś. Mamo nie wracaj do przeszłości, nie lubię jak się wtedy czuję.

Isa też tak miała z zuchami w pierwszym roku uczestnictwa. Tyle, że tę wtedy trzeba było czymś przekupić. A teraz proszę, oszalała ze szczęścia, bo właśnie się wszystkie przeniosły do harcerzy i ich wachta nazywa się Solano, ciepły wiatr w Hiszpanii. Od razu mi się błogo robi.

Środa. Isa coś ostatnio znów płacze, rzadko, a może rzadko do mnie dzwoni do pracy, bo przecież przez pierwszy miesiąc codziennie było poranne, telefoniczne uspokajanie, a co się w domu dzieje, nie wiem.
Tak czy inaczej, na pocieszenie, przy jednym gorszym dniu, obiecałam sklep, w którym jeszcze nie była.

Sobota. Kontynentalna wersja brytyjskiego Poundland'a czyli po swojskiemu Funciaka. Dealz. Skarbnica cukru pod wszelaką postacią. Kiedy tam weszliśmy, chciała wrzucić do koszyka wszystko.
Szczęście, niegłupie mam dziecko. Zgodziło się na ograniczenia. Ale Walkers i Pombears obowiązkowo.


Tuesday 12 November 2019

Z pamiętnika starej matki

Ja to nie wiem, który dzień lubię, albo który nie lubię. Wszystko zależy od tego kiedy mam mniej, a kiedy więcej. I wcale nie mam na myśli spraw moich prywatnych.
Tych mam mało, przez to, że dziecięcych dużo.
Dziś na przykład. Taki niby wtorek. Isa tańce, w domu o 18.45. Leon już o 17.00.
Niby czekając na Isę można obiadokolację przygotować i lekcjami się zająć. I niby się zajmuję.
No, ale tak. Syn mój chowany na dobrego męża partnera,  pieczarki kroił i sos mieszał. Wypracowanie samo się w tym czasie nie pisało.
Pranie trzeba było nastawić, ale spódnicę Isy podszyć, bo jakby się w praniu snuć zaczęła, to jak nic obierałabym każdą sztukę odzienia. To maszynę wyjęłam, a wypracowanie kreśliło się w głowie Leona.
Kiedy się prawie nakreśliło, przyszła Isa z Olą. A planach jeszcze odbiór zabawki od koleżanki, co to Leon dostał, ale się zepsuła i trzeba było odsyłać. Jeszcze zjemy i pójdziemy.
Ale w domu Armagedon. Podłogę myłam po przyjściu, bo sobie dziewczyny herbatę robiły. A kiedy weszłam do domu nie wyglądały, jakby im było głupio. Może zacznę się wydzierać? Jeśli prośba nie pomoże.
Lekcje znów, ale może jednak po ten samochód. Uff, jest w domu. Trzeba napisać zadanie z treścią i sprawdzić ile jest liczb dwu- trzy- i czterocyfrowych. Kto wie, jak to liczyć. A, jeszcze czy błędów nie ma w wypracowaniu o Kubusiu.
Pozmywać.O, pranie się skończyło, a Isa ma odżywkę na włosach i jeszcze chce czytać przed snem, a tu prawie 21.00
Po prysznicu. Zęby, mamo umyj mi zęby. A jeszcze możesz wodę. I jeszcze mamo, ja tak lepiej zasypiam, kiedy się przytulam. A mówiłaś, że jak będziemy w łóżku przed ósmą, to się położysz, ale położysz się o dziewiątej? Mamo, a jak masz wybierać świeżaka, to takiego mini za darmo, czy takiego za pieniądze.
Czy śniadaniówki czyste? Kurde, odpadki organiczne znów śmierdzą. Może by tak kawałek wykładziny do korytarza.
Chaos? Dało się coś zrozumieć? No, tak wyglądają moje popołudnia.

Sunday 10 November 2019

Siłą mnie wzięli i podstępem

To miał być kolejny weekend odkrywców, wycieczka do Katowic, do rodziny. Czego to nie mieliśmy tam zrobić.
Ale, sprawdziłam cenę biletów na pociąg w te i nazad, przeliczyłam finanse, konto sprawdziłam, wydatki na ten miesiąc i plany się, hm, zmieniły.
Dostosowałam się i postanowiłam, że to będzie super spokojny weekend, powolny, bez stresu, umawiania się na konkretne godziny, gonienia.

Przyjechała Kania zabrać okulary w drodze do dziadków, bo się Isie popsuły, a dziadek umie naprawiać. Oszczędzam 50 zł. Ekstra.
Jedziecie ze mną? Nie, nie jedziemy. Chciałam zostać w domu. Nie chciałam się znów pakować, szykować zastanawiać.
Ja jadę do babci! Mogę sama!?!?! Ja się lubię na babci kłaść, a ty mi nie pozwalasz!
Co ja sama tu będę robić z Leonem? No nieeeee.

Kania się wydarła, że na dwa dni, to co ja się będę pakować. Jedne gacie, jedna koszulka! Pakuj się! Ja ci nie każę się pakować i jechać. Wcale nie musisz jechać. Kozaki będziesz brała, zgłupiałaś! Ciepło będzie. W niedzielę to będzie padać w Katowicach. Taaak!!! Zabierz se do tych Katowic te kozaki.
Dostosowałam się. Wrzuciłam w plecak w auto, książki do czytania, szczoteczki do zębów, aparat i już. Wylądowałam u rodziców.
No i tak na luzaka przesiedziałam, przegadałam i przejadłam weekend.
Czyż nie tego chciałam.

Saturday 2 November 2019

Konkursy


Konkurs goni konkurs i czasami sama nie wiem skąd biorę na to wszystko czas. 
Czasami też nie wiem, jak to było, kiedy siedziałam w swoim pokoju jako dziecko, a moi rodzice w swoim i jakoś udawało nam się nie pętać im między nogami. I jakoś czas na siebie mieli. Ja nie mam. 
Oczywiście super, że razem, że wszystko, ale, czy ja mogę czasem coś dla siebie tylko. Bez martwienia się, że o 20 kiedy gasimy światło, nagle okaże się, że lekcje nie zrobione, że plakat za plakatem, że o rety, konkurs plastyczny, obowiązkowy. 
Isa mówi, to dobrze mamo, tyle razem robimy.
A ja myślę, jak ja chciałabym mieć swoją własną sypialnię.
Teraz konkursy dwa: świetlicowy konkurs fotograficzny: Kielce i region oraz Międzynarodowy plastyczny Pentela, wyniki w maju 2020. Najwyższe wyróżnienie przyznawane jedynie dziesięciu autorom najlepszych prac z całego świata, to Nagroda Ministra Spraw Zagranicznych Japonii.
Kolejne wyróżnienia to nagrody: Supreme Gold, Gold, Silver, Bronze oraz Pentel i choć mieli tylko 4 dni na zrobienie pracy, i choć wcale im się nie chciało, to na poniedziałek prace były gotowe. Isa ma nadzieję na wygraną. Zwłaszcza, że w szkolnym literackim konkursie na jesienne opowiadanie zajęła "tylko" trzecie miejsce.







Poszliśmy więc na spacer i zrobiliśmy region. Całkiem dobre niektóre te zdjęcia, muszę przyznać. I nie ustawiałam kadrów, czasem tylko rzuciłam podpowiedzią.
Leon chyba lubi ukośne kadry, a Isa ma super oko.




























Sunday 27 October 2019

Na Świętym Krzyżu

Ech, zgadnijcie gdzie byłam w ten weekend.
Suprajs suprajs, na wycieczce z drzewami.
Koleżanka zapytała, czy może chciałabym na Św. Krzyż. Chciałam właśnie napisać, że zaraz wyjdę na marudę, że za dużo ludzi, że ścieżka asfaltowa, nie leśna, że zmęczenie tygodniowe, ale jakoś tak mi to nie pasowało. Bo to była urocza wycieczka, taki wypad do Huty Szklanej, gdzie jest osada średniowieczna oraz na Święty właśnie Krzyż. Każde nasze wyjście, jeśli jest związane z kilkugodzinnym łażeniem, jest fajne. No i właśnie, tak nam było teraz.
Wygląda na to, że wystarczy nam kilka weekendów i mamy nowe przyzwyczajenie. A może po prostu znów mi się chce? Co byłoby dziwne, jednak, mimo wszystko, ponieważ na samym początku tego tygodnia zmęczenie dało się we znaki i całkiem popalić. Całe szczęście, że tylko weekendowo. Czy mówiłam, że wyszłam z domu na siłę? Bo wiedziałam, że nie można przesiedzieć całego dnia w domu.
Było cudownie, Leon był zachwycony, mógł iść jeszcze dalej i dalej. Pogoda fantastyczna. Ci ludzie, którzy tam byli też byli potrzebni. Zwłaszcza ten pan, który siedział z córka i razem oglądali mapę ze szlakami w świętokrzyskim. Cudowny widok.
Nie wiem, co ja taka cudowna jestem dzisiaj. Może po prostu wszystko mi się całkiem zmienia! Hura!
W osadzie średniowiecznej była pani zielarka. Opowiadała o ziołach, urokach, rzucaniu owsa, uczeniu się zielarstwa będąc w czystości. Zakochałam się w tym miejscu. Poczułam się jak w domu, haha.
A w drodze powrotnej zeszliśmy na ścieżkę, z dala od asfaltu. I to była doskonała klamra tego wypadu!
















Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...