Sunday 24 November 2019

Koncert. Życzeń. Dla każdego.

Piekło-niebo. Mamo, wybierz kolor. Mamo, wybierz numer. Mamo, wybierz liczbę jeszcze raz.
Mama będzie miała jeszcze jedno dziecko!!!
Chyba nie z mojego brzucha?
Nie!!! Musimy zaadoptować mamo. Najlepiej dziewczynkę. Żebym miała siostrę, tylko tak, żebym była najstarsza.

Co to ja chciałam powiedzieć?
Ach, no tak. Że jakoś mnie nosi i rozrywkowuje. Na ten przykład, w zeszłym tygodniu poszłam na film dla dorosłych, kto by przypuszczał. A w tym tygodniu na gorącą czekoladę z koleżanką z pracy, która teraz już nie jest z pracy, ale nadal jest koleżanką, a która teraz nawet w Polsce nie mieszka, tymczasowo. A musiałam jeszcze Leona do dentysty, może nierozrywkowo, ale okazało się też, że wcale nie muszę wszystkich zębów własnych wymieniać, chyba, że życzę sobie holywucki uśmiech, No, chciałabym, ale może jeszcze nie teraz. A w piątek przyjechała mamusia, bo mamy plany na weekend.
Wielkie plany mamy, bo ten telewizor, co go od marca nie mam, może warto wymienić. Zima idzie, przynajmniej na jakiego człowieka popatrzę w szklanym ekranie. Zima idzie, na bazary wpaść, po rękawiczki. Kurtkę trzeba. Ratunku! Przecież ja tak kocham Slow Soboty.
Nic to, należy się ogarnąć, wstać, wybyć, na niedzielę zakupy zrobić, choć ta handlowa, bo taki nawyk już nam matka nasza ukochana urobiła.
Czy ja właściwie wiem, czy to matka? To przecież ciociunia nasza każe piżamkę zdzierać z siebie w sobotni poranek i do sklepu. To, może to ona? Tak, zdecydowanie to ona.
Ale! Skoro niedaleko jabłko od jabłoni, w sobotę od rana ruch. Opóźnienie nastąpiło, bo nie wystarczająco wcześnie poszłam spać. Właściwie, cały ten tydzień jakiś taki zupełnie inny, to i poranek późny.
Zakupy zrobione, bazary odhaczone, do galerii teraz.
To był bardzo dobry pomysł, żeby się tam wybrać rano. Tłumów jeszcze nie było. Wszystko ogarnęłyśmy na spokojnie, co nie znaczy, że nie obeszło się bez atrakcji, których nie przewidziałam.
Bo któż przewidziałby foch Leonsja!?!?!
A jednak.
Torby-nerki nie dostał i czarna rozpacz, i płacz, i rozczarowanie. Jak ty mogłaś. Isie kupić, a mi nie. Tej Isie, to opaska na włosy, bo kurtka to mus.
Siedzimy na kawie. Zmęczone, ale zadowolone, bo choć jeszcze to nie koniec, to wiemy, że za chwileczkę już, już w domu.
Leon z fochem roztrząsa co mu się powiedziało, albo bardziej nie powiedziało, a może powiedziało nie tak, jak winnyśmy były to uczynić. Analizuje słowa i jest zły.

Po kimś to musi mieć, babunia (tak, tak złośliwa tu jestem :) ) patrzy na mnie znacząco.
Na pocieszenie powiem ci mamo, ze niewiele takich ludzi na ziemi jest jak ja.
I chwała Bogu!!!!!
Matka, no matka.





















Na zakończenie, choć właściwie, to był główny powód jej przyjazdu, koncert Ireny Santor. Cóż mogę powiedzieć. Cudownie. Choć gdybym wybierała sama, pewnie bym nie poszła. Fantastyczna dykcja, piękny głos, historie opowiedziane ze swadą i szczyptą, chyba, złośliwości. Biegała po scenie jak młoda dziewczyna, acz z klasą i elegancją. Stara szkoła, powiedzieliby.

W każdej z piosenek, które słyszałam po raz pierwszy, było przesłanie. Każdą mogłam odnieść do czegoś co było, akurat się dzieje, lub niechybnie wydarzy w moim życiu. Pięknie.
I jeszcze ten urszulowy spokój i ukontentowanie na twarzy.


Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...