Saturday 26 December 2020

Świąteczny reportaż

Właściwie nie mogę się zebrać do pisania. Kiedyś tyle się działo, samo się pchało na papier.

Teraz? Jakby mniej razem, jakby oddzielnie. Mam zapętlony mózg i mniej bycia razem. Ta głupia pandemia. 

Święta, a ja nadal nie potrafię z siebie wykrzesać ekscytacji. Pisać też mi się nie chce. A przecież Mikołaj przyszedł jak zwykle z grą, dobrze, że nie terenową. Zaangażował całą rodzinę i cóż, ciężko było. Chcę przecież o tym pisać. A jednak nie chce mi się. Wtedy wpadam przecież na pomysł.

Kiedy myślę, reportaż, i wiem, że Isa będzie czytać za parę lat, a może nawet już za parę dni, kiedy najdzie ją ochota, na czytanie i wspominanie, wtedy czuję, że dobrze, tak jest dobrze, że właściwie nadal jest jakiś sens robienia tego i notowania, choć zauważam mniej codzienności. Czyja to wina, hehe.

Czy z wiekiem dzieci robią się leksykalnie mniej urocze? Czy mniej zauważam uroczności w ich leksykalności? 

Niemniej, nie o tym przecież miało być dla potomności mojej, czy dla Isabeli, gdy czytać będzie. O świętach i o tym jak to Mikołaj oszalał, reportaż.

No bo, proszę państwa, niechże mi państwo (czy wielką literą nie winno być?) powie, czy Mikołaj nie oszalał, kiedy przysłał dwie koperty, a w nich zadania, a w zadaniach sza-leń-stwo! No, inaczej to ja tego nazwać nie umiem.

Przyszedł, rzecz jasna nie wiemy kiedy. Nigdy nie wiemy, spryciarz zostawia zadania z prezentami, ale śladów nigdy. Isa cały czas wspomina rok, kiedy dzwonek zadzwonił do drzwi akurat wtedy, kiedy Leo awanturę robił, bo koszuli nie założy. I co? I Mikołaj akurat wtedy przyszedł i nikt nie miał czasu go upolować.

Co zostawił wtedy, jakie zadanie, nie pamiętam. Ważne, że atmosfera zapamiętana.

Co nam zostawił w tym roku? KALAMBURY! Poważnie, przecież mówię.

Kopertę numer jeden wrzucił na choinkę i włączyć mózg od razu kazał. W zestawie pytanie do pokazania lub odgadnięcia i i krzyżówka. Losowaliśmy, kto chciał (ale kto by nie chciał) pytania i tak wypełniała się krzyżówka. Dopiero kiedy krzyżówka się wypełniła, a z nią nowe zadanie, można było przejść dalej. Żeby nie było, wcale to proste nie było, bo jak pokazać renifera, niespecjalnie wydając dźwięki, ja nie potrafiłam, haha.

Zaraz potem szyfr. No proszę ja was, chyba mu się całkiem nudziło temu Mikołajowi, bo żeśmy przykładać podkładkę z dziurkami musieli szyfrowymi na tę krzyżówkę, żeby dojść do tego, dla kogo jaki kolor pudełeczka. Bo! To przecież nie koniec. 

Nie do pomyślenia byłoby tak zwyczajnie. A tak, mamy niezwyczajnie. I proszę etap drugi zabawy. Dla kogo to zabawa, dla tego zabawa! Dla nas na ten przykład przednia. I tak oto, stałam się właścicielką pudełka pomarańczowego, a wraz z nim, właścicielką zestawu znaczników.  8 kokardek i 9 lasek. Dwa prezenty były dla mnie przeznaczone. Dla Leona cztery. Tyle, na załączonym obrazku.

Czyli, jak to było? Numer jeden koperta, numer dwa krzyżówka z zadaniami, numer trzy pudełka, co wyszło spod szyfru, numer cztery prezenty.

Długa to droga była, ale punkt kulminacyjny świątecznego harmidru.

I ciepło i dobrze, bo razem. Czy to będzie hasło mojego nowego roku? Czas pokaże. Nie spieszę się, sprawdzam co będzie.

Wśród całej tej niepewności, dobrze mieć jedną pewność, że Mikołaj nie zawiedzie i zadanie przywiezie. Takie, któremu będziemy potrafili sprostać.

Kiedy patrzę na nasze wspólne zdjęcie świąteczne, myślę sobie, że to takie zwyczajne, że snujemy się po domu, trochę częściej razem czasem osobno, każdy robi to, na co ma ochotę, ale nie skaczemy sobie do gardeł. Nie ma głupich komentarzy, głupich pytań, niezręcznych sytuacji. Nasze święta są ciepłe i pełne bliskości, zrozumienia i mnóstwa wspólnego.

Przed-święta są czasem trudniejsze, ale zapominamy.

I wtedy myślę sobie, jaką jestem szczęściarą, że oni są. I że Mikołaj rok w rok ma pomysł na nową zabawę przychoinkową.





Saturday 19 December 2020

Kartki świąteczne na później

Martwiłam się, że już tych świąt nie czuję przecież. Żeby je czuć zaplanowałam robienie kartek świątecznych, ozdób i całej masy, która się ze świętami wiąże. No i co? I nic. Wszystko przelatuje tak, że nie ma czasu. Choć gdybym się przed sobą przyznała, to pewnie chęci nie ma i tyle. 
Przymusowy urlop niby powienien sprzyjać, ale nie. Zdalne nauczanie na pewno nie sprzyja. Bardziej wyprowadza z równowagi. Planowanie przedświątecznej codzienności szlag trafil. 

Od czasu do czasu orientację poglądową, jakby, sama nazwa, że ​​myślę, od czasu do czasu. Kiedy stanę z boku, żeby się przyjrzeć temu co mam i co się dzieje, zauważam, że składa się to wszystko na "przedświąteczność". Świecące lampki na choince i bombki sprzed kilku lat. Ozdoby świąteczne na konkurs Leonowy, wspólne wino przy choince na prawie koniec roku. Drobnostki niby, takie ważne. Wszystko razem sprawia, że znów czuć ciepło i czeka się na święta. Wzruszenie, łza w oku i ciepło w żołądku. Jeszcze duma, gdyż Isa składała przyrzeczenie i jest już pełnoprawnym harcerzem. Jak to określić? Nie mam pojęcia właściwie. Jak się czuje rodzic, który sam niczego nie przyrzeka, a jednak wie, że jest częścią czegoś ważnego? Na pewno ma nadzieję, że dziecko czuje tak samo mocno, że oto właśnie staje się coś ważnego.

Jendakowoż, w przyszłym roku zamiast smsów będę wysyłać kartki świąteczne. Taki mam plan!


Sunday 13 December 2020

Wycieczka

Biegiem przez miasto. Plan był na cztery godziny, bo przecież, gdzie będziesz się włóczyć po mieście, a następnie Rynku krakowskim. W zupełności wystarczy. No cóż, język się, że kilka godzin nie zaszkodziłoby mieć, ale skorośmy zaplanowały ..
Zwiedzanie, czy też podróżowanie w pandemicznym czasie przedświątecznym jest powiązanie inne, niż do, czego doświadczyło się do tej pory. 
Od kilku już lat chciałam jechać do Krakowa przed świętami, tyle, że te kilka lat temu, a nawet w zeszłym roku, był i jarmark, i dobroci, i ludzi pełno, i grzane wino, i szkło bombki. Światło, szopki krakowskie i świąteczna ekscytacja.
Tak, tak, wiem. Nie o to przecież chodzi. Narodzenie to nie komercja przecież, ale ile miłego ta komercja mimo wszystko daje ... Świętowanie religijne swoją drogą, cała ta otoczka dzielenia się ciepłem, swoją. Nie wszystko musi być złe. Grunt wiedzieć, kiedy powiedzieć stop.
Dla nas, w naszej grudniowej wycieczce ważne było ciepło, to zewnętrzne też i bycie razem. Ważne było bycie gdzieś indziej, no i te światełka przecież!
Isa z głodu marudziła, Leon stresował się zdejmowaniem maseczki przy ludziach, bo przecież nie można, jeść coś trzeba, zwłaszcza kiedy sie marudzi.
Nogi bolały, a owszem, cierpliwość pojawiła się wraz ze zmierzchem, czyli na pół godziny przed naszym wyjazdem. Niedosyt więc był, wiadomo, ale oprócz tego wiemy, że było nas razem dobrze, że potrzeba nam wiecej niż cztery godziny, żeby poczuć głęboko radość z podróżowania i że poczekamy, aż wreszcie pozwolą bez maseczek, zanim pojedziemy na kolejną wyprawę. 

Nie, mamy wałówkę.
Co to?
Jedzenie, które zabierasz na wyprawę.
Fajnie jest być z Polski.
Dlaczego?
Bo język polski jest taki fajny. Z mądrości Isy.






Monday 7 December 2020

O radosnej twórczości

Takie mam dzieci. Cudowne, twórcze, radosne, ciepłe i wkurzające.
Leon zrobił drugi list do św Mikołaja, gdyż pierwszy miał mało realne prezenty na liście. Właściwie to zaczęło się od tego, że Isa zrobiła listę rzeczy, które chciałaby dostać, jakiś miesiąc, może dwa temu. W związku z tym, wszystko, co znalazła pod poduszką jej się spodobało. Koc i książkę, tom drugi, gdyż pierwszy sprezentowałam jej ja. Jeszcze zostało 5 chyba tomów do sprezentowania. 
Leon natomiast listę miał krótką, trzy rzeczy na niej raptem. Jedną z nich dostał pod poduszkę.
Jaka rozpacz była i rozczarowanie. Mikołaj znów się nie spisał.Co roku tak jest. 
Koc też chciał. Wiedziałam, że tak będzie, ale czy koc był na liście? Ano, nie!

Dlatego też wyprodukował ten Leon list do Mikołaja, o dwie rzeczy prosząc miło. Bardzo bym chciała, żeby Mikołaj przyniósł, ale nawet już nie produkują. 
Dlatego też Leon ten wyprodukował nowy list do Mikołaja. Całkiem realnie to widzę.
Listy są piękne i kolorowe. 

Oprócz listów, produkuje się u nas również inne rzeczy. Na ten przykład takie oto mądrości, które Isa sprezentowała mi w drodze na zajęcia plastyczne. 


Produkujemy również nalewki bożonarodzeniowe na polecenie mojej siostry. A kiedy jej już wysyłamy zdjęcie, słyszymy, żeśmy są alkoholiki.



A na koniec KONTRAKT pomiędzy Isą, a jej bratem Leonem. Gdyż ponieważ sprawa kto czyta, rozwiązuje i sprwawuje pieczę nad rozwiązywaniem zagadki od Mikołaja w dniu Wigilii, jest kluczowa dla przebiegu, pomyślnego, tego dnia. Co roku przychodzi, zostawia prezenty, a w raz z nimi łamigłówki.
Otóż oto, tak to wygląda. Nic dodać, nic ująć.




 

Sunday 29 November 2020

Rebelianci weekendowi

Isa miała wychodne. Poszła na dwie noce do koleżanki, weekendowo. Urodziny były i tak przy okazji.
Z Leonem w domu, co to robić? Otworzyli jednakże galerie handlowe, więc jak każdy niezbyt mądry człowiek, udałam się na zakupy. Buty dziecku, rozmiar stopy ma już taki, jak ja, więc po co ją ciągnąć.
Poza tym, kilka innych, przedświątecznych sprawunków, hmmm.
Sobotę musiałam więc na szybko. Ustałam się w kolejkach, bo przecież limit w sklepach. Ale mam! I więcej iść nie muszę.
Popołudniu trzeba by dziecko z domu wyprowadzić. Chodź synu na spacer. Syn chętnie, bo on z tych mało stacjonarnych. Szybkim marszem dwie godziny spaceru, w poszukiwaniu dekoracji świątecznych. A nóż, już są. Odnowili nam dworzec jakiś czas temu, a jeszcze nie byliśmy. No i jeszcze hamburger i lody na świeżym powietrzu, podczas tego spaceru. Biedny Leon martwił się, że nas za zdjęcie maseczki ukarzą. Skierowaliśmy się w jakąś boczną uliczkę, prowadząco do parku. Ciemno już było, nikt nas nie widział. A Leon i tak panikował.
Bądźże dziecko rebeliantem od czasu do czasu... To przecież Ciebie babunia nazywa hersztem wakacyjnej bandy.




 

Monday 9 November 2020

Bardziej o Isie w weekendowy czas

Zaczyna się urlop. Dwa tygodnie nicnierobienia. Trochę mnie to martwiło, no bo jak, co zrobię, w tym mieście pozamykanym, kiedy spacer bez celu nie jest moim ulubionym zajęciem? Po piątku wiem jednak, że to jet to, na co czekałam, zupełnie nie wiedząc, że jest mi tak potrzebny.
Odcinam się zupełnie ode tego, co tam. Ech, jak dobrze.

Znów mam wolne od remontów, co jest niezwykle przyjemne, pomimo tego, że przecież tak lubię, ha! Chyba na zasadzie dnia wolnego od pracy, bo przecież od końca sierpnia, kiedy zrobiłam rozróbę, każdy dzień coś się dzieje. W domu, z Isą, w pracy, w weekendy.

No, i tak. Sobota to absolutny slowlife. Wszystko na zwolnionych obrotach, tak mi tego potrzeba. Kawy w piżamie, przed telewizorem. W niedzielę mieliśmy gościa, który zrobił Isie zdjęcie, proszę bardzo. Nikola nasza przyszła i chyba przez chwilę była starszą siostrą, koleżanką, której Isa tak bardzo potrzebuje. Nie wiem sama, co to może być. Pewność, że jest ktoś, z kim można pogadać? Kogoś, kto zrozumie, jak przyjaciółka? Kogoś, kto może być autorytetem, a nie jest rodzicem? Bo przecież autorytety są nam tak potrzebne? Nie umiem tego, wyjątkowo, hahaha, nazwać. Jak nie ja.
Bo przecież ze mną nie będzie się już tak kumplować. Właśnie sobie zdałam sprawę, że staję się coraz mniej ważna w jej życiu. Trochę to smutne, ale jednocześnie kojące, że dojrzewa i tak, jak inni szuka miejsca dla siebie w świecie.
Nikola przyjechała, gdyż opowiedziałam jej o Isie i jej smutkach. Przyjechała, bo czuła, że Isie tego będzie trzeba. Nawet o tym nie pomyślałam. 


Pozostając w sferze emocji, Leon ma pracę domową: Napisz, jak radzisz sobie z emocjami. Przytulam sie do siostry, wtedy czuje cieplość, wtedy czuję ciepło i to mnie uspokaja.

Wczoraj był na mnie taki wkurzony, że nie pozwalał się dotknąć. Jestem na ciebie zly, a jak jestem zły to jestem smutny i płaczę, a tego nie lubię.

Saturday 7 November 2020

Afryka Południowa. O namacalnym zdobywaniu wiedzy.


Jeeeej, idę na urlop. Jakie to cudowne uczucie, kiedy okazuje się, że trzeba iść na urlop, bo ma się niewykorzystany. Jeszcze tylko ostatnia sesja pytań i odpowiedzi na żywo, ulubiona część mojej pracy i jestem wolna na dwa tygodnie.

W wakacje sporo czytałam. Trafiłam wtedy na pozycję, która mnie urzekła. Przepisy na miłość i zbrodnię, Sally Andrews. Zechciałam wyjechać, być i doświadczyć RPA. W pracy mam chłopaka z Południowej Afryki, któremu opowiedziałam o przepisach i ta dam, dostałam Melktert. Prosto z książki. 
To jest takie niesamowite, że na zawołanie mam w Polsce afrykański, tradycyjny deser. Że nie muszę, choć chciałabym, wyjeżdżać, bo mam. Tak zwyczajnie.
Niby mleczna tarta tylko, ale jednak. Niby nic, co nie? A jednak ogrom, szczęścia, dobrych myśli i ciepła. 

Początek urlopu to też czas krismas movies na Natelfixie. 
Po pierwsze oni tam się wszyscy zakochują, pomyślałam, że byłoby tak fajnie się zakochać, akurat na święta. Oglądamy jeden za drugim, jak leci!
Podczas jednego padło hasło ze zdjęcia. O co chodzi pytam, o co chodzi? Isabela patrzy z politowaniem. Nic nie wiesz? Ech, mamoooooo, wrzucę na Instagrama posta o ozdabianiu jego Jordanów! 
No, i proszę, lekcja słówek i kultury krajów anglojęzycznych w jedno popołudnie.


 

Saturday 31 October 2020

Dynia, rząd, polityka

Taki list dostałam. Informacja, że wór cukierów trzeba, bo Haloween i takie nieszczęście, bo nie można ich zbierać u ludzi. 
Rozczarowanie Isa przeżywa, bo chciałaby. W tamtym kraju, jakie to dziwne, że nadal nie może mi to normalnie przez usta przejść, chodziła co roku. Z całego zamieszania nie chodziło oczywiście o przebrania, ale o ten wór cukierów.
Dlatego też zapewne, pójdziemy po pracy do sklepu, bo przecież sama iść nie może do 16.00, takie czasy.
Plan był taki, że zostajemy w domu na weekend, że Wszystkich Świętych będzie z dala od domu rodziców. Jednakże, remont trwa. Okazało się, że moja obecność jest nieodzownie potrzebna, dlatego w samochód i jesteśmy. Z worem cukierów, zakupionych po drodze. 


Tak nam ten nieszczęsny znów weekend zlecial na siedzeniu w domu, przed telewizorem, bo matkam wyrodna i dziećmi się nie zajęłam. Trochę dlatego, że mnie te dzieci przyzwyczaiły, że kiedy wychodzą rano, wracają wieczorem, a tylko na posiłki je trzeba wołać. A tu pech. Dzieci z podwórka z chorobą, na dwór nie wychodzą. Cały wór cukierów trzeba było zjeść samemu.
Dobrze chociaż, że konkurs był szkolny i dynię Leon ozdabiał (ja tylko zielsko kupiłam i wycięłam po wzorku wyrysowawnym przez dziecko). Swoją dyńkę Isa robiła sama, od początku do końca.


Od 2. listopada planowane jest zdalne nauczanie. Isabela radosna, gdyż do szkoły chodzić nie musi, a w lekcjach w końcu udział zacznie brać. W międzyczasie występowania spraw naszych, wewnętrznych, obserwujemy co się dzieje w polityce, czy niech będzie w sektorze publicznym. Leon ze strachem patrzy na strajki kobiet, na ich hasła wykrzykiwane i transparenty niesione. Aż w końcu mówi przed snem: Mamo, dlaczego ten rząd zajmuje się aborcją a nie covidem. Powinien się zająć tym, co jest teraz ważniejsze.

Isa też dodaje swoje, jak słuszne, nie wiem. Jest to temat tak trudny, że nie mam siły się wypowiadać. Skąd Isa bierze swoje komentarze? Myślę, że z opinii innych osób, kiedy pyta, kiedy będzie lepiej tym dzieciom? Jak będą po urodzeniu porzucone? Albo, kiedy zaraz po urodzeniu umrą?

Na pewno też dojrzewa i dorośleje. Zaskakująco często zaczyna być inna, jakby nabywała nowych cech bardziej, niż umiejętności, a przez to łatwiej z nią obcować. Co jakiś czas przechodzi takie metamorfozy. Zmianę da się zauważyć dopiero, kiedy staje się mniej rozdrażniona i łagodniejsza. Wydaje mi się, że tak jest właśnie teraz. Sprawy szkolne także odeszły na dalszy plan. Przestałam się miotać, zaczynamy spotkania z psychologiem. Kiedy będzie lepiej? Tego nie wie nikt.

Sunday 18 October 2020

Bieganie. Best ever

Ja Ci mamo współczuję, wyszeptał Leon, gdy siedziałam przy łóżku Isy, czekając, aż zaśnie. 
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, choć trudno mu pewnie było dostrzec w ciemności wyraz mojej twarzy.
Współczuję Ci mamo, powtórzył, a zaraz potem dodał: musisz się nami zajmować, a to jest takie trudne.
Leon, dziecko o wrażliwości i spostrzeżeniach szerszych, i bogatszych od niejednego dorosłego, którego znam.
Zawsze się zastanawiam, jaka jest wrażliwość Isy. Bo, że jest, wiem i słyszę od ludzi dookoła. Na niesprawiedliwość i krzywdę innych na pewno. Ale jak inaczej, jak nazwać to, co mi mówią w szkole, że ona otoczy opieką każdego, a dla każdego jest. Czy to, że jest taka konkretna i czasem twarda, i uparta w domu, wynika z tego, że gdzieś musi dać upust emocjom i zachowaniom innym, niż tym szkolnie i towarzystko "oczekiwanym"? O co w tym wszystkim chodzi. 
Siadłam obok niej, bo uznałam, że trzeba może pomóc szybciej zaypiać. Pół godziny i spała. Może to kwestia zmęczenia też, bo dzień intensywny?

Leon w końcu pobiegał. Jesień, deszcz, ciemno na dworze, dzieci mało. Nie ma z kim szaleć na boisku. Wczoraj wrócił z popołudniowej piłki, buty mokre, spodnie mokre, skarpetki mokre. Ale w oczach szczęście.
No, a dziś, przy szarościach i niskim ciśnieniu jedyne o czym marzyłam to leżenie na kanapie i spanie. Wiem jednak, że nie tędy droga. Po pierwsze, ponieważ na ból głowy spacer daleki może być pomocny, po drugie, dziecko, czy chce, czy nie, z domu należy niezależnie od tego jaka jest pogoda, wyprowadzić.
Jak zwykle Leon, czy możemy już iść. Jak zwykle Isa, dlaczego ona musi.
To był piękny, obfity w moje słuchanie spacer oraz obawa o przemoczenie obuwia i ciężkie przeziębienie u Leona. Jednakowoż, potrzeba wyzbycia się nadmiaru jego energii zwyciężyła i tak oto, przez kałuże skakali.
Bałam się tylko jednego, że się poślizgną, przewrócą i mokrzy do domu będą wracać.



 


Leon powiedział, że był to dzień best ever, tylko z tego powodu wspólnej zabawy w dinozaury, złoczyńców, przechodzenia na złe i dobre strony oraz granatów. Cała ta nasza zabawa w chowanie się pod łóżko i robienie bazy trawała razem może z pół godziny, może troszeczkę więcej, ale już to wystarczyło, żeby dziecko uradować przez podarowanie czasu nieodrywalnej uwagi.
Dla mnie to też był dzień best ever. Z nimi.

Thursday 15 October 2020

Sprzączka

Isa nie może zasnąć. Od zawsze. Jeszcze w wieku 4-5 lat miała ten problem. Leon dawno spał, ta się kręciła. A położyła się przecież o 20.30, przed Leonem, bo wczoraj w szkole ziewała na pierwszych lekcjach. Trzeba się wyspać, a tu 21.30 i nic. 

Przychodzi, opowiada, że jej niedobrze. Tak, jak czasami, kiedy wychodzi do szkoły. Pytam, o czym pomyślała. No, o tym, że co się będzie działo, jeśli zacznie się teraz wygłupiać. Czy mama wejdzie i się wkurzy.

O, mówię, to może to mnie się boisz?

"No, nie sądzę" wyrzuciła na jednym wydechu i poszła do pokoju. 

Haha. No dobrze. Powinnam się pewnie oburzyć, jakżeż to. Nie boisz się? Ale! Dzięki temu wiem, że to nie ja i że z nami dobrze! Lepiej, kiedy się nie boi, więcej mi powie, więcej będę wiedziała. 

Jemy obiad. Pyszny mi wyszedł, mówię. No, mówi Isa, jest okej. 
Yhm, no, to nastolatka mi się tutaj, jakby wytworzyła. No dobrze, pouczymy się tutaj, siebie nawzajem. Chyba jednak ja jej bardziej, niż ona mnie. Takie są prawa dojrzewania. 
Również podczas obiadu, ja nie wiem, co my mamy z tymi obiadami, Isa rzuciła mimochodem: aaa, ja to będę chodzić do szkoły, bo nie chce mi się w domu lekcji odrabiać.

Leon wszedł do domu i mówi: mamo, będziesz ze mnie dumna. Uratowałem panią ze świetlicy. Zasłabła, przewróciła się, zemdlała, pobiegem po pomoc. Przyjechała żółta karetka. 
"Bardzo się przestraszyłem mamo, ale i tak pobiegłem, najszybciej, jak mogłem, ale tak się bałem."
Taki oto bohater.

Nadal jestem synem ojca swego. Tym razem porządki robiłam w suterenie, gdzie skarby się gromadzi, bo, no, bo nie dało się przejść. Znalazłam sprzączkę. W mgnieniu oka wszystkie uczucia, które miałam, kiedy jako siedmiolatka miałam, paradując po domu z moim nowym tornistrem, wróciły. Pamiętam, kto wtedy był, jak mocno świeciło słońce i że było ciepło bardzo. Widzę i czuję ten blask słońca, nie sprzączek. I dumę. Jakoś tak ciepło mi się zrobiło, sentymentalnie, tęskno. Do czego, nie wiem. 
PS. właśnie dlatego nie da się przejść, takie skarby tam są. 



Monday 12 October 2020

Jak to się stało, że tort się pojawił. O Leonie.

Nie wiem, czy powinnam zacząć od tortu, czy też od spotkania z dyrekcją.
A może po prostu, że spotkanie z dyrekcją się przedłużyło, a Leon czekał pod drzwiami gabinetu, bo świetlicę zamknęli. A kiedy wyszedł zapytał, czy kupiłam tort. Rzecz jasna nie kupiłam, bo się spieszyłam przecież na to spotkanie, nawet mi do głowy nie przyszło zajść do cukierni, bo na swój własny, no nie, czasu nie ma. Swoją drogą, kiedy one, te inne czas na torty i energię znajdują. 
Mam wrażenie, jakby ostanie półtora miesiąca zamknęło się w weekendo-porządkach około remontowych. Z odrobiną farmerstwa. Dom.praca.szkoła.Isa-weekend.remont.podwórko-dom.praca.Isa.Isa.Isa.szkoła-weekend.remont.ziemniaki-dom.Isa.Isa.Isa.praca-weekend.remont.marchewka-dom.Isa.szkola.Leon.urodziny. O których wcale nie myślałam. Wiedziałam, że są, ale wiedziałam też, że imprezy nie będzie.

Omówiliśmy z Leonem, poprosił tylko o robuxy do gry. No i dobrze. 
No, a potem po wyjściu ze szkoły zapytał o tort. Poszliśmy więc do sklepu, zobaczyć co możemy wykombinować.Wykombinowała nam się:

Babka piaskowa z polewą czekoladową. Czyż nie piękny to tort?


Podczas zakupów znaleźliśmy prezent, kolejny zestaw Super Zingsów, a wieczorem zaplanowaliśmy film, do tortu. Tyle, że Leon poprosił urodzinowo o niezwyczajny czas na telefonie i z grą. Pomyślałam, że urodziny są raz w roku przecież, a on rzadko ma tygodniowy czas na telefonie. 

Jak niewiele trzeba, żeby było dobrze, i żeby ktoś poczuł się ważny. Trochę więcej uwagi, uważności i spełniania marzeń. Najlepszych urodzin synu!

Wednesday 7 October 2020

Opowiem Ci przy obiedzie

Poprawa nastała. Sama z siebie? Nie sądzę. Dziwym trafem nastało to zaraz po mojej wiadomości do dyrekcji. W zeszłą środę tylko na test z historii, ale potem już codziennie. Chodzi do szkoły. Z jedną przerwą, bo trudno było wyjść z domu, a i tak tylko dwie lekcje, bo ortodonta. 
Psycholog mówi, żeby się starała przemóc tę potrzebę pozostania w domu i wyszła. Czy dwa spotkania wystarczyły, żeby coś się zaczęło zmieniać? Nie sądzę. Te spotkania mają, mam nadzieję, służyć uzyskaniu odpowiedzi na "ale co się dzieje", póki co.

Radość jakby wróciła. Żartuje, wygłupia się, nie marudzi. 
Opowiada z uśmiechem na twarzy, jak to na kartkówce z Katarynki, której nie przeczytała, dostaje pytanie o bohatera noweli.
Nie czytałam, co tu opisać, co opisać. A! na lekcji omawiali pana Tomasza. 
Napisała. W klasie były tylko dwie piątki. Jedna jej. 

O wychowaniu słowo. Wydawałoby się, że nie widać wcale tak dobrze, efektów, od razu, gołym okiem.
A tu proszę. Ostatnio u nas często temat Oli, tak tej właśnie, co to nie pozwala się Isie do siebie uśmiechać, bo ma uśmiech nieładny. Lub tej, co to lepsze ma lekcje gitary, bo jej nauczyciel chce ją czegoś nauczyć i to ma sens, a nie tak, jak Isa rozrywkowo. Lub ta, która mówi pani, że dopiero zaczęła czytać lekturę, żeby następnego dnia powiedzieć, że jest już na 90 stronie. Czy muszę dodawać, że Isa jest na 95?
O tej właśnie panience często mówimy, bo zachowania jej zadają Isie ból, którego nie potrafi wyciszyć. Idziemy po szkole do domu, Isa zaczyna opowiadać, ale nie kończy, tylko dodaje:"opowiem Ci przy obiedzie".
Rozrzewniło mnie to, gdyż obiady celebrujemy i nawet, gdy nie trwają zbyt długo, nie jemy ich z telewizorem. Opowiadamy sobie, omawiamy, szukamy rozwiązań. I działa. I z tego się cieszę.

Tuesday 29 September 2020

Potyczki

Oddałam dziecko do szkoły, poszłam się spotkać z dyrekcją, wychodzę, ryczę. 
Rozmowa z panią, która jakby dawać przykład powinna, a kultury osobistej za grosz.
Opowiadam o powodach niechęci szkolnej, choć nie po to poszłam, a tylko frekwencję przedyskutować przecież. Opowiadam, pani derektor zadaje pytania, mnóstwo pytań, które jakby umniejszają wagę szkoly i klasy w zachowaniach Isy. W pewnym momenie odzywa się pani psycholog. "Tak, jak pani wspominałam, podejrzewam u Isy to i to." 
No nie, nie tak, jak mi pani wspominała oraz, po 20 minutach rozmowy? Ja pierdzielę, używając ulubionej formy przekleństwa.
W tym samym czasie pani derektor wstaje i wychodzi. Po prostu wychodzi, wcześniej przeglądając coś w swoim komputerze. Kiedy ja wstaję, zapraszam z powrotem do gabinetu i mówię, że okazuje brak szacunku mi i mojemu dziecku, paniusia odpowiada, że uznała, że będzie lepiej się nie odzywać, kiedy pójdzie po protokołu formularz, gdyż spisany być musi. Nie, no oczywiście i lepiej będzie, jeśli spędzi w sekretariacie kilka dobrych minut na pogaduszkach. 

Nie wierzę w diagnozę/opinię o Isie, nie ma takiej opcji. Ale idę do pracy potulnie, jak owieczka przecież, bo to doświadczony pedagog i psycholog, co doktorat na KUL-u pisze, mi powiedzieli.
Nie daje mi to jednak spokoju i piszę maila z prośbą o przesłanie diagnozy pisemnie. 
"Nie, ja pani diagnozy nie dałam. Jedno spotkanie to za mało (o nie, naprawdę?). Pani sobie sama wymyśliła, bo taki termin w psychologii nie istnieje". Yhm, jako psycholog amator przecież wiem. Może jaką nagrodę dostanę za odkrycie nowych zaburzeń. 
Z sympatii i zaufania, jakie miałam do pani nie pozostało nic. Ciekawe, jak mowa ciała może wiele zdradzić. Tutaj przede wszystkim to, że pani zmieniła team i teraz zamiast w Team-Isa, jest w Team-szkoła. Co zrobię z systemem?

Niesmak po zachowaniu derektorki nadal jest. Dlatego do niej też napisałam maila. Skargę na wychowawczynię. Może za mocno, ale może trzeba ruszyć gówno, żeby w końcu coś się zadziało?

Czekałam co się będzie działo. Dziś zadzwoniła do mnie wychowawczyni. Ciekawe czemu nagle dziś? Kiedy przez ostatni miesiąc jakoś nie widziała problemu. Bo przecież w jej klasie dzieci nie mają problemów.
Tak się tylko zastanawiam, kiedy ja się zacznę łamać i żałować.

Wednesday 23 September 2020

O siłach braku

 W głowie mam szum i pustkę jednocześnie. Dzieje się wszystko i nic, za mało i za dużo jednocześnie. Relacje z ludźmi, naprawianie, kilka słów prawdy, o której nie wiem, bo inni sie mnie boją. 

Myślałam, że ogarnę, połowa miesiąca, bez zmian. Czy to wirus, czy może to ja?Poddałam się już, pozwoliłam Isie nie chodzić do szkoły. Bez wiedzy i bez planu na siłę nie będę dziecka pchać, jeśli bardzo nieszczęśliwa. 

Zadzwoniłam do szkolnego psychologa, spotkanie trwało gdzieś z godzinę. Ile razy będę jeszcze opowiadać historię z alfikiem humanistycznym i panią, która zapomniała co to sprawiedliwość i wychowanie pokolenia zdolnego do współistnienia?
Pani się oburzyła, żachnęła i stwierdziła, że "jak tak można, czy Isy samopoczucie nie jest ważne".
Miłe, że ktoś czuje tak, jak ja.

Mamy umówione spotkanie, Isa nie idzie, bo nie może.
Rozmawiam z matką koleżanki z klasy. Słyszę oburzenie i niedowierzanie, że jak to, najlepsza uczennica w klasie, zawsze świetne oceny. Jak to możliwe, że coś jest nie tak?
A może by tak z boku na klasę popatrzeć, nie zero-jedynkowo. Świat nie jest tylko biało czarny.
Nie tłumaczę, bo nie mam siły. Nie nauczę emocji kogoś, kto czuje mniej niż ja, czy Isa.

Którędy do tej szkoły teraz dojść, jeśli zeszłoroczne rozmowy z rzecznikiem praw ucznia dały mi tyle co nic, a bardziej komentarz: ja mogę porozmawiać z wychowawczynią, ale co to da.

W środę drugie umówione spotkanie z psycholog szkolną. Poszłam z nią. 20 minut, krótka rozmowa, niewiele informacji.
Żadnej informacji zwrotnej, a w głowie znów bałagan. Nie wiem, chyba wolałabym pustkę. Samo nie chce się uporządkować.
Do dyrekcji jeszcze muszę iść. Zapytać co z frekencją. Ja pierdzielę, skąd na to brać siły.


Monday 14 September 2020

Szkolne rozgoryczenie

Tygodnie odliczam dniami, kiedy Isa jest w szkole i dniami, kiedy tam nie chce pójść. Spokój i plan wrócił na chwilę wraz z planem lekcji i zajęć poza szkolnych, żeby zaraz zniknąć w zmaganiach z Isy niechęcią.
Nie wiem, co się dzieje. Winię szkołę, bo tylko z tym wiążą się jej smutkowe stany. Jakby znika na chwil kilka, wraca na małą chwilkę raz na ruski rok. 
Winię panią, która w zeszłym roku nie zrobiła nic oprócz opowiadania pedagog szkolnej, jaka to Isunia jest cudowna. Ale nie chciała jakoś poruszyć relacji i emocji w klasie. Po co psuć, skoro z zewnątrz jest pięknie.
Sprawdziłam, pierwszego maila napisałam we wrześniu 2019 roku, tuż przed dniem chłopaka. Proszę w nim o pogadankę o współpracy i tejże wadze między dziećmi w klasie. W odpowiedzi słyszę, że Isa kłamie i jest konfabulantką. Potem sprawa z alfikiem humanistycznym, potem relacje z koleżanką z klasy i obwinianie Isy przez matkę tejże, że ma zły wpływ na tęże. Ale ja się przecież nie wtrącam, niech sobie dzieci same rozwiążą problem. Muszą się uczyć. Isa z tych, co ma focha, może to to.
Trzeba było rozróbę zrobić wtedy, może teraz byłoby już dobrze. Bo teraz komentarze wróciły ze zdwojoną siłą. Właściwie, co ja się tu będę szczypać, jak pamiętnik, to pamiętnik. Ta Oleńka cudowna, która focha przez 3 dni u rodziców moich miała, bo w wiejskim mieście nudno. To właśnie ona przesyła wiadomości, że ja cię tak lubię, ale moja mama cię nie lubi. I: "mamo, ja  nie wiem, czy ja dobrze usłyszałam, ale mama Oli mówiła na pizzy, że ona udaje, że mnie nie widzi".
Potem rozmowa ze szkolną pedagog. Pogadanki, trochę lepiej, jakby mniej rozżalona. Potem pandemia, wirusy, zmiany, ograniczenia, ale jakby bez widocznego wpływu. Wakacje cudownie, spokojnie, nawet bez fochów.

Aż do teraz. Kiedy mówię wychowawczyni, że Isa nie chce, słyszę, że dziś zła pogoda, albo, że się dziecko nie umie przestawić na tryb szkolny, po takiej długiej przerwie i nauczaniu szkolnym. Pedagog dekady. Teraz więc, kiedy pyta czy może mi jakoś pomóc, nie mam już jakoś ochoty.

W planie Isy jest rysunek, hip-hop, jest i basen, jest i gitara. Wszystko (oprócz basenu) na własne życzenie. Smutków przed wyjściem nie ma.

Saturday 5 September 2020

Początki w dziwnych okolicznościach

Dobra, przyjechałam, rozpakowałam, rozpoczęłam rok szkolny zdalnie i rozchorowałam się. 
Rozchorowałam się jeszcze w trakcie urlopu, spociłam się, zawiało, z mokrymi włosami, późnym wieczorem wyszłam do sklepu. Niby ciepło, a jednak.
Daję radę, nawet nie w kategoriach wirusa opowiadam, a raczej przemęczonych rąk, naciągniętych nadgarstków, zniszczonych dłoni i potrzeby pedikiuru.
Tak oto wróciłam do dom. Za sobą zostawiłam Armagedon. Podłoga z ziemi, desek i płyt. Kilogramy wiaderek gruzu wyniesionego z domu. Po to tylko, żeby potem przywozić piasek, bo "ile wywieźć tej ziemi z gruzem jeszcze? Bedzie tyle?" "Bedzie".
No, nie było, trzeba było dowozić. To trochę tatę wkurza, bo mimo wszystko, kto by sie spodziewał, potrzebował porady.
Nic to, daliśmy radę. Wyjechałam, a nowa wylewka już była. Uff. Jeszcze tylko, no właśnie, cała lista zadań. Boję sie wymieniać. A na pewno jadę tam znów w następny weekend. 
Daję radę również pomimo tego, że się rozchorowałam, zostałam w domu przez dwa dni na tzw zdalnym, po czym wróciłam do biura. Po to, aby mnie zlinczować. Bo koronę roznoszę. A procedur brak. Zadzwoniłam do lekarza, dostałam zwolnienie na kilka dni. Wcale nie narzekałam i wcale nie było mi żal. 

Nie daję za to rady szkolnie. Nie umiem. Haha. Kilka miesięcy zdalnego nauczania, dwa miesiące wakacji, a mnie wybiło z rytmu. Staram się, ale kosztuje mnie to sto razy więcej, niż przed wirusem. Wszystko teraz jest na "przed" i "po" wirusie. Swoją drogą ciekawe, jak będzie się to wspominać za jaki czas. 
Nie wiem jeszcze jak to ogarnę, ale mam nadzieję, że to tylko początki tak naprawdę. I jeszcze tylko tydzień i dwa i wrócimy do normy.
Taka podłoga, takie wiaderka. Gimnastyka.




Saturday 22 August 2020

Przedurlopowo

 Lato nadal piękne, gorące, pachnące. 

Oj tam, no wiem, że jestem nudna, co na to poradzę. Wirusowo do głowy by mi nie przyszło, że można gdzieś dalej, poza tym, cóż, nie każdy ma szczęście mieć byłego męża, który dba o dzieci i ich finanse, a nie zakłada, że wydam, na waciki na ten przykład. Ja nie mam. Pozostają więc wakacje u dziadków.

Przyjeżdzam, jak co weekend i, jak co weekend słyszę, że wolę inne dzieci, a Leona zaniedbuję, bo on chciałby mnie tylko dla siebie. Nie zawsze, czasem wystarcza mu dźwiganie kamieni z kuzynem. 



Przy okazji posiadania przyjaznego i odpowiedniego rozmiarami ogrodu, odbyły się chrzciny najmłodszej sztuki naszego domu wspólnego.

Taki piękny kościół.Nie dziwię się, że w wielkim mieście żadnym nie chcieli. 



Mnie z kolei czeka remont, o który prosiłam się już od kilku lat, a o którym moja mamusia opowiada już od 10, tylko tatusiowi się nie chciało. No cóż, tatuś z tych, co to wszytko umieją i patrzą na ręce. Lepiej mu samemu zrobić. Zaczynam od zrywania podłogi. Co będzie potem, nie wiem. Na razie boję się reakcji.




Monday 10 August 2020

Takie przygody niedoceniane


Proszę Państwa, Państwo na pewno nie myślało, że tegoroczne wakacje obędą się bez zdjęć lokalowych.
Otóż i proszę. Miało miejsce wyjście do restauracji z koleżankami z pracy oraz dwa wyjścia do kina, czego nie uwieczniłam, ale jak kino wygląda każdy wie.
Filmy dwa, francuski o emancypacji, Szkoła dobrych żon, nazwany przeze mnie filuternie szkoleniem dla żon. Takie szkolenia, to jest to! Nie o tym, że ukochanemu należy nadskakiwać i o niego dbać, ale bardziej o tym, że o nas też trzeba dbać. Zwłaszcza o te niezadbane i niezaopiekowane potrzeby. Najbardziej urzekło mnie to, jakie to dobre uczucie czuć się ważną. Takich relacji życzę sobie i innym.
Film drugi o włoskich wakacjach z Liamem Neesonem. Hm, no nie. Krytykiem nie jest, ale zauważałam rzeczy, przejścia między kadrami, brak spójności i niezgrabność. Jeśli ja to zauważyłam, cóż, musiało tak być, bo ja takich rzeczy nie zauważam.
Tak, czy inaczej nadrobiłam braki w socjalizowaniu się z dorosłymi ludźmi.

Potem, jak zawsze nastał weekend. Na wiejskie wakacje przyjechała koleżanka Isy z klasy, ale pomimo tego, że dwoiłam się i troiłam, aby pobyt miała miły, w poniedziałek popołudniu wróciła do domu. Cóż, jej decyzja, ale rezygnować z takich wrażeń?
Zbierania muszli, małżów, leżenia w wodzie i łażenia po łąkach w poszukiwaniu przygód, skarbów z sarną sztuk dwie, które przecinają człowiekowi drogę? Zakupów na corocznym odpuście i pożerania waty cukrowej? No nie, tego nie potrafię zrozumieć.



Uprasza się również o wybaczenie, że nudno, bo zawsze to samo. Niby tak, ale z innymi ludźmi, a to już jakby wprowadza zmianę i nic już nie jest takie samo, a wszystko potrafi być takie inne.

Monday 3 August 2020

Lepiej jednak spokojniej

Mogłabym się pewnie rozpisywać, co to się działo i wyprawiało w ten w weekend, który właśnie minął. Pewnie mogłabym pisać dużo i długo, wszak o tym miejscu zawsze można i wiele można. Wolę jednak, żeby po prostu pokazać, co dało mi energię, po rozwalonym piątku.
Wiadomo, że każda sobota to robota (przyjedź dziecko, ogórki będziesz robić. Ogórków nie robiłam, ale inne zajęcie się znalazło). Trochę wiało, obiecałam spacer i plac zabaw, nic z tego nie wyszło. Nic mi się nie chciało, żadnych wyjść. Za to niedziela, hm, wtedy już nie miałam wyjścia. Odrobiłam zaległy sobotni spacer. Leon obrażony, bo on wszędzie z Tobikiem, a Tobika nie ma. Leon musi nad rzekę sprawdzić, czy Tobik tam jest. Przecież pójdziemy po obiedzie! Nie, on musi teraz, bo tam Tobik i koniec, i on musi wiedzieć.
Cóż, nie pierwszy raz miałam spięcie z synem moim uparciuchem i adwokatem (Isa nie grasz na gitarze, nie będę płacić za lekcję, możesz już nie grać w ogóle. Mamo! Isa gra, tylko tak się wczoraj i dziś złożyło, że nie grała, bo coś innego jej wypadło). Tym razem też się nie poddałam i dobrze, bo spotkaliśmy na łąkach właściciela wieży widokowej, jeszcze nie gotowej, który nas oprowadził i opowiedział, gdzie co będzie i jak. 
Pięknie i jeszcze czapla siwa, która zerwała się do lotu.
Popołudniu dla kontrastu poszliśmy nad tę rzekę. Był Tobik, rzecz jasna. Był też tłum ludzi, było głośno i zbyt barwnie. Doceniłam wtedy dwa razy spokój i ciszę z pobliskich łąk. Czyż nie jest to magiczne miejsce?





Wednesday 29 July 2020

Lato w mieście. Niespodziewany rozdział drugi. Zapach przygody.

Uwielbiam zapach letnich poranków w mieście. W ogóle jestem bardziej miastowa, niż wiejska dziewczyna, choć wiadomo, zapach łąki i wieczorny skrzek żab "To (też) jest to!"
Poranek drugiego dnia, który dzieci spędziły w mieście tak właśnie pachniał. Obudziłam się przed nimi, wyszłam na balkon, jaka rozkosz. Zalała mnie fala czułości, która wzięła się z uczucia wdzięczności. Przeczytałam gdzieś kiedyś, że wdzięczność można sobie wytrenować. Może pojawianie się wdzięczności? Wystarczy co rano zrobić listę, najpierw kilku punktów; za co jesteśmy wdzięczni. Potem więcej. Z czasem przestaniemy się zastanawiać co możemy wypisać.
Nigdy tego nie zrobiłam, jedna z tych rzeczy, które przecież zacznę jutro, jeśli w ogóle sobie przypomnę.

Czasem jednak zalewa mnie fala szczęśliwości. Nijak nie da się jej nie połączyć z uczuciem wdzięczności za to co mam, za moment, w którym jestem, za doświadczanie i doznawanie. 
Tak było i tym razem. 
Przywiozłam dzieci, a właściwie Katarzyna uczyniła to swym samochodem, w poniedziałek rano. Ogarnęłam, poszłam do pracy. Wizyta u dentysty i kolejne setki polskich złotówek do wydania nas czekały. Całe szczęście, że jeden i ostatni. 
Isabela jak zwykle przyprowadziła Leona, a sama poszła sobie usiąść i poczekać. Trochę mnie cena za wizytę zaskoczyła, bo miał być jeden, były dwa i podobno jeszcze jedna, tylko ostatnia wizyta. Ja pierdzielę, na necie opinia gabinet-"pacjent jako skarbonka". Tak się właśnie czuję, co chwila coś jeszcze wychodzi, a miał być jeden stały, jeden mleczny, cała reszta super, zęby dziecka w bardzo dobrym stanie.
Myślę, że nie pójdę tam już więcej. Sprawdzę u kogoś innego, czy rzeczywiście jest tam robota do zrobienia.Nie o tym jednak chciałam pisać, bo tutaj to chyba za lekcję porządnego szorowania zębów prewencyjnego powinnam być tylko wdzięczna.

No, a potem poszliśmy do kina na Scooby Doo, hamburgery, choć warunkowałam to ilością wydanych polskich złotówek i krótki spacer. Stwierdziłam jednak, że jaki jest sens martwienia się? Niczego innego, oprócz wakacjowania u dziadków te moje dzieci z tego lata nie mają. Jest im niby przecież dobrze, bo czego chcieć więcej latem? Ano, może dla odmiany: kina i hamburgera.

To była absolutnie cudowny dzień, bo razem, powoli, w rozmowie, spacerze, bez złych humorów, pospieszania. Stąd ta wdzięczność i błogość. I jeszcze zapach letniego poranka w mieście, kiedy oni jeszcze w łóżkach.

Ta miastowość. Uwielbiam "city breaks", weekendowe wypady do miast. Tak bym sobie chciała jeszcze raz gdzieś lecieć, jechać. Na jeden weekend pobyć gdzieś indziej niż w domu. Poczuć zapach nowego miasta z rana, zapach przygody. Z nimi. Może pociągiem nawet?

A tymczasem mam swoje miasto odkrywane na nowo. Wieczorową porą. Także w drodze powrotnej czytam Tobiego na głos.






Thursday 23 July 2020

Lato w mieście

Proszę, powtarzalność jak widać jest wpisana w nasze życie. Tam rzeka, tu lato w mieście.
Dopiero co narzekałam, że moje miejskie lato przechodzi mi na niczym, gdyż skupiam się na tańcach i ćwiczeniach. Pomyślałam, że to niedobrze. Wychodzę do pracy, wracam, wychodzę na zajęcia, wracam, koniec dnia. 
Jednak nie, gdyż okazuje się, w mieście się dzieje. Muszę jednocześnie podjąć decyzję, co wolę, tańce, czy śpiewy. Lubię to i to, ale tańce znów będą, a śpiewy nie wiadomo kiedy, jak i gdzie.
Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie godzinka na śpiewach, nie pójdę na tańce dla początkujących, a pójdę sobie na zaawansowaną grupę. Coś tam wiem, czegoś nowego się nauczę. 
Ale z kim na te śpiewy? Turystyczne podśpiewuchy przy gitarze i ognisku nie każdemu muszą się podobać. 

Rozpuściłam w robocie wici, będą śpiewy, iść nie iść? Co lepsze, co ważniejsze. Zainteresowała się koleżanka pracowa i to był strzał w dziesiątkę. Bo i towarzystwo przednie, i muzyka przyjemna, i pachnie ogniskiem, i kawa w trawie.
Na tańce nie poszłam wcale, a potem jeszcze wróciłam w to samo miejsce oglądać Znachora z 1937 roku. Cudowne popołudnie i cudowny wieczór. 
W ogóle chyba całkiem cudowny tydzień, bo w niedzielę przyjechałam pociągiem prosto na koncert muzyki folkowej. W tym samym miejscu. 
Tak właśnie się dzieję, a ja w końcu nie czuję, że niczego dobrego z tego lata nie czerpię. 




Sunday 19 July 2020

Rzeka


Nie może się obejść bez rzeki, prawda? Nie pomyślałam, że i w tym roku będę o tym pisać, ale cóż, inaczej nie mogę.
Weekend pogodowo był taki sobie, niby ciepło, a jednak nie. Porzeczki, no tak, drewno do cięcia zwiezione z lasu i dzieci samopas.
Bardzo dobrze, że samopas, gdyż uczą się organizować sobie czas i przestrzeń, ale i tak słyszę od Leona, że znów mnie nie było i znów cały dzień na podwórku.
Myślę, że inaczej się nie da. Trzeba w jedną sobotę nadrobić wszystko, co się nazbierało i narobiło w tygodniu. Jednego dnia zazwyczaj mało. 
W niedziele zrobiło się jakby cieplej. Słońce zaczęło grzać mocniej, żal nad rzekę nie iść, a tu obiad się robi, porzeczki się obierają do kompotów i dżemów, pociąg o 18.40 czeka i czy się wyrobię. Daliśmy radę. Leon i ja, na dosłownie 45 minut.
Stąd ten wpis.
Stałam w wodzie, patrzyłam na szaleństwa Leona, który nurkuje i najbardziej chce wpływać na wodę, gdzie go kryje. Tak, rzeki to do siebie mają, że się trafi taka mała dziurka, myślisz płytko, po uda, a tu nagle wpadasz w dół. Dlatego przede wszystkim uczę respektu dla wody. A respekt to też brak brawury.
Personifikuję tym rzekę pewnie jeszcze bardziej, choć i tak, bez tego jest moją przyjaciółką.
Stałam w tej wodzie po uda, patrzyłam jak płynie, patrzyłam na drzewa i krzaki po drugiej stronie, na zakręt za którym znika i choć kiedyś pływałam z jednej strony na drugą, to teraz się boję, bo nie wiem, co się za tym zakrętem kryje i myślałam, kocham Cię rzeko. Jesteś najpiękniejszym i najbardziej magicznym miejscem, w jakim byłam, taka zwyczajna, a jednak taka wyjątkowa i chyba osobliwa. Daje spokój, pozytywną energię i ładuje baterie. Jakżeż by bez niej?

A dzieci? Dzieci biorą to, co jest im w niej potrzebne. Letnia kolekcja kozaków.






Saturday 18 July 2020

Porzeczkach


Ja pierdzielę, zaraz koniec lipca, zaraz koniec sierpnia i po wakacjach. W sumie właściwie to wcale nie, bo przecież jakby dopiero dwa tygodnie lipca, ale jednak. Zapewne dlatego, że nic wakacyjnego nie robię. Myślę sobie, w zeszłym roku łaziłam po kinach, kawiarniach i restauracjach, dwa lata temu bardzo dużo czasu spędziłam u rodziców, właściwie więcej byłam tam, niż w domu. 
Teraz? Teraz moje dni dzielą się na te na tańcach i na te na fitnessach. Najwyższa pora zrobić coś dla siebie, stwierdziłam, ale też każdy tydzień jest taki sam. Przestaje mi się to podobać. Zdecydowanie lubię czuć wakacyjne popołudnia.
W międzyczasie czytam książkę. Znów czytam dużo mniej, no bo się przecież włóczę po tych ćwiczeniach popołudniami. Ale! Właśnie sobie uświadomiłam, że w pociągach czytam! Muszę się wybrać na jakąś wycieczkę. 
Wracając do książki, Przepisy na miłość i zbrodnię. Nie jest to romans jednakże, gdyż więcej tam o gotowaniu. Rzecz dzieje się w Afryce, główna bohaterka gotuje. To, w jaki sposób opowiada o tym, jak i co gotuje, sprawia, że moje znielubienie kuchenności powoli zanika, gdyż podnosi ona czynności gotowania do rangi sztuki. Niezwykłe to doświadczenie i trafiłam na kolejną książkę, której czytanie dotyka każdego mojego zmysłu razem i z osobna.

Uczę się tańczyć salsy, ale przy okazji, ponieważ mogę, również bachaty. Ostatnio spędziłam tam 3 godziny, dla początkujących, zaawansowanych i bardziej zaawansowanych. Nie mogę jeszcze dla tych najbardziej chodzić, bo nie wiem, czy to, kiedy facet mówi mi, że wychodzę mu przed krokiem i nie do rytmu, wynika z tego, że naprawdę nie do rytmu, czy że nie jestem jeszcze pewna moich umiejętności. Bo kto jak kto, ale ja? Bez rytmu!?!?!
Moja frustracja bierze się chyba stąd, że chciałabym wszystko od razu, umieć od razu, najlepiej, tak jak ci, którzy już długo się uczą, bo przecież oczyma wyobraźni widzę, jak mi fantastycznie idzie, hehe. Postanowiłam więc zwolnić, dać sobie czas na naukę, za pół roku powinno być już swobodniej. Oby.
Może warto wszędzie tak powoli?

Napisali gdzieś, że wysiłek fizyczny pomaga na stres i całą masę niepokojów. Cała sobotę przesiedziałam w ogrodzie. Jakby, nie dziwi mnie to wcale, każda letnia sobota to przydomowa praca. Kiedy nie jest całodniowa, taka, która kończy się późnym wieczorem, zaczynam się zastanawiać, czy na pewno wszystko zrobione. 
W ten weekend było tyle, że nie wiedziałam od czego zacząć, a i tak wszystkiego nie zrobiłam. Ale zbierając porzeczki zastanawiałam się właśnie nad tym, że uspokaja. Wysiłek fizyczny, skupienie się na pracy odsuwa wszystko, co męczy. Nie inaczej było tym razem. Plus cisza, ciepłe słońce i ten zapach ziemi, zieloności i porzeczek.


Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...