Saturday 18 July 2020

Porzeczkach


Ja pierdzielę, zaraz koniec lipca, zaraz koniec sierpnia i po wakacjach. W sumie właściwie to wcale nie, bo przecież jakby dopiero dwa tygodnie lipca, ale jednak. Zapewne dlatego, że nic wakacyjnego nie robię. Myślę sobie, w zeszłym roku łaziłam po kinach, kawiarniach i restauracjach, dwa lata temu bardzo dużo czasu spędziłam u rodziców, właściwie więcej byłam tam, niż w domu. 
Teraz? Teraz moje dni dzielą się na te na tańcach i na te na fitnessach. Najwyższa pora zrobić coś dla siebie, stwierdziłam, ale też każdy tydzień jest taki sam. Przestaje mi się to podobać. Zdecydowanie lubię czuć wakacyjne popołudnia.
W międzyczasie czytam książkę. Znów czytam dużo mniej, no bo się przecież włóczę po tych ćwiczeniach popołudniami. Ale! Właśnie sobie uświadomiłam, że w pociągach czytam! Muszę się wybrać na jakąś wycieczkę. 
Wracając do książki, Przepisy na miłość i zbrodnię. Nie jest to romans jednakże, gdyż więcej tam o gotowaniu. Rzecz dzieje się w Afryce, główna bohaterka gotuje. To, w jaki sposób opowiada o tym, jak i co gotuje, sprawia, że moje znielubienie kuchenności powoli zanika, gdyż podnosi ona czynności gotowania do rangi sztuki. Niezwykłe to doświadczenie i trafiłam na kolejną książkę, której czytanie dotyka każdego mojego zmysłu razem i z osobna.

Uczę się tańczyć salsy, ale przy okazji, ponieważ mogę, również bachaty. Ostatnio spędziłam tam 3 godziny, dla początkujących, zaawansowanych i bardziej zaawansowanych. Nie mogę jeszcze dla tych najbardziej chodzić, bo nie wiem, czy to, kiedy facet mówi mi, że wychodzę mu przed krokiem i nie do rytmu, wynika z tego, że naprawdę nie do rytmu, czy że nie jestem jeszcze pewna moich umiejętności. Bo kto jak kto, ale ja? Bez rytmu!?!?!
Moja frustracja bierze się chyba stąd, że chciałabym wszystko od razu, umieć od razu, najlepiej, tak jak ci, którzy już długo się uczą, bo przecież oczyma wyobraźni widzę, jak mi fantastycznie idzie, hehe. Postanowiłam więc zwolnić, dać sobie czas na naukę, za pół roku powinno być już swobodniej. Oby.
Może warto wszędzie tak powoli?

Napisali gdzieś, że wysiłek fizyczny pomaga na stres i całą masę niepokojów. Cała sobotę przesiedziałam w ogrodzie. Jakby, nie dziwi mnie to wcale, każda letnia sobota to przydomowa praca. Kiedy nie jest całodniowa, taka, która kończy się późnym wieczorem, zaczynam się zastanawiać, czy na pewno wszystko zrobione. 
W ten weekend było tyle, że nie wiedziałam od czego zacząć, a i tak wszystkiego nie zrobiłam. Ale zbierając porzeczki zastanawiałam się właśnie nad tym, że uspokaja. Wysiłek fizyczny, skupienie się na pracy odsuwa wszystko, co męczy. Nie inaczej było tym razem. Plus cisza, ciepłe słońce i ten zapach ziemi, zieloności i porzeczek.


Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...