Sunday 5 July 2020

Wakacje




Świadectwa odebrane.

Mamo, miałam najwięcej dyplomów z całej klasy. 

Isy świadectwa odebrano w gorący poranek. Nasza świetlicowa p. Teresa powiedziała, żeby walizkę na nagrody przynieść. Cztery książki, nagroda za pasek; nagroda za taki konkurs i za taki. Multum.

Leona świadectwa w wielki deszcz. Przez ten właśnie deszcz, na ostatni trening nie poszedł, a Isa do koleżanki na noc (trzeci już raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni) taksówką pojechała.

Tydzień zleciał nam na niczym tak naprawdę. Lody, spacery, niewiele jak na moje potrzeby, umiejętności i możliwości, ale też niewiele się dzieje.
Miałam nadzieję, że pójdziemy oglądać film w kinie letnim na placu miejskim, ale odwołano z powodu deszczu. Leon zawiedziony, bo on zaplanował pójście. Wprawdzie wrócił z placu zabaw około 21, czyli po rozpoczęciu seansu, ale nie przeszkadzało mu to się rozżalić, bo on jeszcze nie widział nigdy filmu na takim wielkim ekranie na dworze i on bardzo chciał zobaczyć co to jest.

I taka mała refleksja mnie naszła. Czy te moje dzieci mają wszystko (oprócz oczywiście uczestnictwa ojca w życiu) co jest im potrzebne i zapewni dobrą dorosłość. 
Wiem, że zagraniczne wakacje niekoniecznie trzeba rozpatrywać w takich kategoriach, ale czy to, że nie byli, ma znaczenie? Czy to, że nie częściej słyszą, że nie ma na to pieniędzy, ma jakieś znaczenie.
Wiem, że dzieci nie powinny mieć od razu. Na wszystko trzeba poczekać, a niektórych rzeczy wcale nie potrzeba. Ale, czy...
Czy nasze wspólne wyjścia, mikrowypady, odkrywanie, wyścigi w pustej fontannie (zresztą przecież przedwczoraj), wspólne czytanie na głos książki, niedziele nad rzeką, piątkowa pizza i film rodzinny, czy to jest wystarczające.
I czy umiem te moje dzieci szanować?

W końcu, przyjazd na wakacje do babci.
Super leniwa sobota. Kasia mówi, że co ona teraz, bez niczego, tak się ma snuć? Ona tak nie umie odpoczywać. Ona się musi pół soboty umęczyć w kuchni, żeby potem mieć z czego odpoczywać.
To zrób rurki ze śmietaną, rzuciła Duża Iza.
Rurki? Dobra. I w niedzielę już stały.
Dlaczego nie w sobotę? Ano, bo w sobotę to był tort dla wujka Darka i co za dużo, to niezdrowo.

W niedzielę oprócz rurek, a do nich kawy, prawie cały dzień nad wodą. No, i to się nazywa lato. I siateczka, w obronie przed wiejskim robactwem latającym. Ot, takie wakacje pod gruszą.




Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...