Proszę Państwa, Państwo na pewno nie myślało, że tegoroczne wakacje obędą się bez zdjęć lokalowych.
Otóż i proszę. Miało miejsce wyjście do restauracji z koleżankami z pracy oraz dwa wyjścia do kina, czego nie uwieczniłam, ale jak kino wygląda każdy wie.
Filmy dwa, francuski o emancypacji, Szkoła dobrych żon, nazwany przeze mnie filuternie szkoleniem dla żon. Takie szkolenia, to jest to! Nie o tym, że ukochanemu należy nadskakiwać i o niego dbać, ale bardziej o tym, że o nas też trzeba dbać. Zwłaszcza o te niezadbane i niezaopiekowane potrzeby. Najbardziej urzekło mnie to, jakie to dobre uczucie czuć się ważną. Takich relacji życzę sobie i innym.
Film drugi o włoskich wakacjach z Liamem Neesonem. Hm, no nie. Krytykiem nie jest, ale zauważałam rzeczy, przejścia między kadrami, brak spójności i niezgrabność. Jeśli ja to zauważyłam, cóż, musiało tak być, bo ja takich rzeczy nie zauważam.
Tak, czy inaczej nadrobiłam braki w socjalizowaniu się z dorosłymi ludźmi.
Potem, jak zawsze nastał weekend. Na wiejskie wakacje przyjechała koleżanka Isy z klasy, ale pomimo tego, że dwoiłam się i troiłam, aby pobyt miała miły, w poniedziałek popołudniu wróciła do domu. Cóż, jej decyzja, ale rezygnować z takich wrażeń?
Zbierania muszli, małżów, leżenia w wodzie i łażenia po łąkach w poszukiwaniu przygód, skarbów z sarną sztuk dwie, które przecinają człowiekowi drogę? Zakupów na corocznym odpuście i pożerania waty cukrowej? No nie, tego nie potrafię zrozumieć.
Uprasza się również o wybaczenie, że nudno, bo zawsze to samo. Niby tak, ale z innymi ludźmi, a to już jakby wprowadza zmianę i nic już nie jest takie samo, a wszystko potrafi być takie inne.