Saturday 5 September 2020

Początki w dziwnych okolicznościach

Dobra, przyjechałam, rozpakowałam, rozpoczęłam rok szkolny zdalnie i rozchorowałam się. 
Rozchorowałam się jeszcze w trakcie urlopu, spociłam się, zawiało, z mokrymi włosami, późnym wieczorem wyszłam do sklepu. Niby ciepło, a jednak.
Daję radę, nawet nie w kategoriach wirusa opowiadam, a raczej przemęczonych rąk, naciągniętych nadgarstków, zniszczonych dłoni i potrzeby pedikiuru.
Tak oto wróciłam do dom. Za sobą zostawiłam Armagedon. Podłoga z ziemi, desek i płyt. Kilogramy wiaderek gruzu wyniesionego z domu. Po to tylko, żeby potem przywozić piasek, bo "ile wywieźć tej ziemi z gruzem jeszcze? Bedzie tyle?" "Bedzie".
No, nie było, trzeba było dowozić. To trochę tatę wkurza, bo mimo wszystko, kto by sie spodziewał, potrzebował porady.
Nic to, daliśmy radę. Wyjechałam, a nowa wylewka już była. Uff. Jeszcze tylko, no właśnie, cała lista zadań. Boję sie wymieniać. A na pewno jadę tam znów w następny weekend. 
Daję radę również pomimo tego, że się rozchorowałam, zostałam w domu przez dwa dni na tzw zdalnym, po czym wróciłam do biura. Po to, aby mnie zlinczować. Bo koronę roznoszę. A procedur brak. Zadzwoniłam do lekarza, dostałam zwolnienie na kilka dni. Wcale nie narzekałam i wcale nie było mi żal. 

Nie daję za to rady szkolnie. Nie umiem. Haha. Kilka miesięcy zdalnego nauczania, dwa miesiące wakacji, a mnie wybiło z rytmu. Staram się, ale kosztuje mnie to sto razy więcej, niż przed wirusem. Wszystko teraz jest na "przed" i "po" wirusie. Swoją drogą ciekawe, jak będzie się to wspominać za jaki czas. 
Nie wiem jeszcze jak to ogarnę, ale mam nadzieję, że to tylko początki tak naprawdę. I jeszcze tylko tydzień i dwa i wrócimy do normy.
Taka podłoga, takie wiaderka. Gimnastyka.




Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...