Chodzi mi po głowie ten tekst: "Warszawa da się lubić."
A i owszem, turystycznie.
Strasznie-bardzo cieszyłam się wyjazdem i perspektywą spędzenia weekendu z siostrami. Wysiadłam z pociągu i poczułam ten kawałek szczęścia, wiecie, ten, kiedy nagle uderza i nagle wiesz, że oto właściwie, przecież, jesteś osobą szczęśliwą. Trwa to odrobinę tylko, ale uderza tak mocno, że długo się pamięta. Że przyjechałam i one tam są, i będzie dobrze być razem.
No, i wyszłam z dworca. Darek z Tymkiem na nas czekali. Na dworze zimno przenikliwe. Odechciało mi się spacerów i wizyt. Do domu na kawę. A mówiłam, że wyjdę od razu, po kawie.
Jedziemy. Myślę sobie, jak ja kocham te moje małe Kielce. Czego mi więcej potrzeba? Korków?
W domu mleka nie ma! O, nie! Dziewczyn nie ma! Poszły po roladę do kawy, niby dla mnie, bo lubię, ale nie ma ich, nie ma mleka do kawy, a ja muszę już, więc co mnie jaka rolada obchodzi!
Szalone to popołudnie było, bo szykowała im się mikołajkowa impreza i właściwie czekaliśmy aż sobie pójdą, ci nasi gospodarze, ale wcale jakoś nie wyszliśmy od razu po nich.
Dopiero z Darkiem, którego tak nosi jak mnie, wieczorem pojechaliśmy na miasto. A właśnie była inicjacja świątecznego sezonu i zaświecanie lampek, i atmosfera się wszędzie uczyniła.
Pięknie. Tylko mało i krótko.
Bo jakżeż tak, tylko dwie godziny na "zwiedzaniu", kiedy przyjechaliśmy na dwa dni tylko, a może aż. W niedzielę wiedziałam, że też nigdzie nie wyjdę, bo przyjechałam do pracy, uczyć ludzi jak u nas pracować. I znów ten niedosyt.
Okazuje się, że to się nie zmieniło. Przyjeżdżam, wstaję wcześnie, piję kawę, wychodzę z domu, włóczę się po mieście, chłonę, wracam się przespać, wstaję wcześnie, piję kawę i tak dalej.
Wszędzie tak, a jeśli "na wyjeździe" tak nie mam, to niedosyt.
Ale w ramach wewnętrznego pocieszenia, popatrzę, jak było pięknie.
A nie, przepraszam, grzanego wina się nie napiłam. Co więcej, jeszcze nawet raz w domu nie piłam. Skandal! Do nadrobienia.
Czekolada z Wedla była za to znakomita...i Tymek chodził, i mówił nam wszystkim, jak nas kocha. Biednego Leona zaczepiał i grać mu nie dawał. Radość miał z tego wielką, co Leona wyprowadzało z równowagi, bo gdzie on ma tyle swobody "graniowej", jak nie u wujka Darka, który w nowości go wprowadza?