Tuesday 10 December 2019

Przedświąteczne zachwyty i narzekania dla równowagi

Chodzi mi po głowie ten tekst: "Warszawa da się lubić."
A i owszem, turystycznie.
Strasznie-bardzo cieszyłam się wyjazdem i perspektywą spędzenia weekendu z siostrami. Wysiadłam z pociągu i poczułam ten kawałek szczęścia, wiecie, ten, kiedy nagle uderza i nagle wiesz, że oto właściwie, przecież, jesteś osobą szczęśliwą. Trwa to odrobinę tylko, ale uderza tak mocno, że długo się pamięta. Że przyjechałam i one tam są, i będzie dobrze być razem.

No, i wyszłam z dworca. Darek z Tymkiem na nas czekali. Na dworze zimno przenikliwe. Odechciało mi się spacerów i wizyt. Do domu na kawę. A mówiłam, że wyjdę od razu, po kawie.
Jedziemy. Myślę sobie, jak ja kocham te moje małe Kielce. Czego mi więcej potrzeba? Korków?
W domu mleka nie ma! O, nie! Dziewczyn nie ma! Poszły po roladę do kawy, niby dla mnie, bo lubię, ale nie ma ich, nie ma mleka do kawy, a ja muszę już, więc co mnie jaka rolada obchodzi!

Szalone to popołudnie było, bo szykowała im się mikołajkowa impreza i właściwie czekaliśmy aż sobie pójdą, ci nasi gospodarze, ale wcale jakoś nie wyszliśmy od razu po nich.
Dopiero z Darkiem, którego tak nosi jak mnie, wieczorem pojechaliśmy na miasto. A właśnie była inicjacja świątecznego sezonu i zaświecanie lampek, i atmosfera się wszędzie uczyniła. 
Pięknie. Tylko mało i krótko.
Bo jakżeż tak, tylko dwie godziny na "zwiedzaniu", kiedy przyjechaliśmy na dwa dni tylko, a może aż.  W niedzielę wiedziałam, że też nigdzie nie wyjdę, bo przyjechałam do pracy, uczyć ludzi jak u nas pracować. I znów ten niedosyt.
Okazuje się, że to się nie zmieniło. Przyjeżdżam, wstaję wcześnie, piję kawę, wychodzę z domu, włóczę się po mieście, chłonę, wracam się przespać, wstaję wcześnie, piję kawę i tak dalej.
Wszędzie tak, a jeśli "na wyjeździe" tak nie mam, to niedosyt.
Ale w ramach wewnętrznego pocieszenia, popatrzę, jak było pięknie. 
A nie, przepraszam, grzanego wina się nie napiłam. Co więcej, jeszcze nawet raz w domu nie piłam. Skandal! Do nadrobienia.
Czekolada z Wedla była za to znakomita...i Tymek chodził, i mówił nam wszystkim, jak nas kocha. Biednego Leona zaczepiał i grać mu nie dawał. Radość miał z tego wielką, co Leona wyprowadzało z równowagi, bo gdzie on ma tyle swobody "graniowej", jak nie u wujka Darka, który w  nowości go wprowadza?












Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...