Saturday 10 January 2015

O tym jak się wraca z WCZASÓW w Polsce

Zrobiłam se kawę i szukam po szafkach czegoś. Do tej kawy.
Cukierki, czekoladki, bombonierki, ciasteczka. Nic mi nie pasuje.
Rozpieściła mnie ta Polska i domowe ciastunia.

Inna sprawa, że i tak tych ciastek jeść nie powinnam, bo w szarej, plisowanej spódnicy vintage, którą sobie zaraz po powrocie kupiłam na ebayu, żeby mi do szafirowego sweterka, który mi Mikołaj Iza pod choinką położył, pasował, brzuch mi wystaje tak, że Isabela moja córka zaprasza mnie do pieca, żeby ciasto brzuchowe upiec.

Na jednym ciastku się skończyło

Powrót nasz przebiegł bezstresowo. Dziecka w samolocie bez problemu i nawet nie bardzo znudzone. Wyjątkowo nie poszły kilogramy słodyczy, zazwyczaj wykorzystywane dla zabicia czasu.

Przylatuję tedy na wyspę szczęśliwości, pełna nadziei na lepsze jutro.
Następnego dnia odwiedzamy teściową.
Rzadko narzekam na jakość relacji z rodziną męża. Wszak blog ten o dzieciach, a nie o mnie i rozterkach moich.
Tym razem jednak nie moge się powstrzymać.
U teściowej siostra mego męża. W humorze gorzko-słodkim. Wita mnie uściskami i "gdzież ona gdzież ona, bo chcę ją uściskać". Zapytuje, czy prezent mi się spodobał, na zasadzie "jeszcześ mi nie podziękowała".
Następnie krzywi sie na Isę, która tłumaczy coś Leonkowi po polsku, niezbyt głośno. W normalnych (czyt. wszyscy mówią w jednym języku) warunkach nikt nie zwróciłby na Iss uwagi, wszak ryby i dzieci głosu nie mają. Nie pierwszy raz nie spodobał się szwagierce mej sposób komunikacji mojego dziecka. Już się kiedyś Isie oberwało, że po polsku mi wykrzykuje wyjaśnienie nieporozumienia, z siedzącą obok ciocią, ktora niczego nie rozumie i zakłada, że Iss robi to rozmyślnie, żeby ciotce zrobić na złość. Pięciolatka, raczę czytelnikowi przpomnieć.
Następnie zapytuje mojego męża, czy już jest szczęśliwy, bo jak nas nie było to był taki nieszczęśliwy.
Następnie stwierdza, że ona nigdy na czas nie kupuje dla moich dzieci prezentów świątecznych, bo ich nigdy nie ma, no ich nigdy nie ma.
W międzyczasie przychodzi brat mego męża i pozdrawia mnie słowami "Witaj Wczasowiczko".
Jakbym na wakacje sobie pojechała.
Już, już na końcu języka miałam zapytanie o to, jak często on widzi swoja mamę, bo ja moja, trzy razy w roku, alem się w ten język ugryzła. Rozpentałabym wojnę, której i tak bym nie wygrała, bo jak ktoś nie rozumie, to nie rozumie i już. Inna szwagierka powiedziała mi kiedys, że powinnam do Polski na Święta latać 26 grudnia, na 10 dni. I to powinno mi w zupełności wystarczyć.
Gatti słusznie zauważyła, wysłuchawszy mych utyskiwań na głupotę, że to potem ja musiałabym udawać, że jest OK i świecić oczami. Pozostałby niesmak, a po co.
Na głupotę nie ma lekarstwa.
I przy tym pozostaniemy.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...