Monday 5 April 2021

Mamo, czy masz dla nas czekoladę?

Kiedy kilka tygodni temu podzieliłam się z mamą myślą, że może jednak nie jechać na święta, że może ten weekend przed świętami też odpuszczę, a posprzątam już po świętach, nie sądziłam, że moje słowa/plany się spełnią.

Odkąd znów mieszkam w Polsce (i za każdym razem dziękuję Wszechświatowi, że tak się uczyniło) jeszcze się nie zdarzyło, żeby święta spędzać osobno. Nawet w zeszłym roku, kiedy były początki pandemii i nikt niczego nie wiedział, i mówiło się, że nie wolno, i tak pojechaliśmy. Jesteśmy tam tak często, że właściwie, jak domownicy, więc czemu nie. 

W tym roku, no cóż. Zaplanowałam, że zostaję w Kielcach i oto jestem. Kolejny dzień w zamknięciu, haha. Ja już mogę wychodzić, ale solidarnie siedzę (po prawdzie wessała mnie telewizja, bo Minionki i Disneye oraz hiszpańskie filmy obyczajowe i komedie). 

Tak, czy inaczej siedzę i czerpię przyjemność ze świadomości, że nic nie muszę. Najważniejsze, że nie muszę być przygotowana na niespodziewaną wizytę. Wprawdzie nikt mnie niespodziewanie nie odwiedza, ale to uczucia konieczności bycia w gotowości i posprzątania mieszkania zawsze jest. Myślałam, że to dlatego, że lubię. O nie, nie. Z podłogi się u nas nie da jeść, nie myję jej codziennie, co nam wcale nie przeszkadza w przysiadaniu przy kanapie, żeby czasem niezdrowo popatrzeć w telewizor podczas obiadu. Rety, z ilu niezdrowych tajemnic się wyspowiadałam przy okazji okołocovidowych świąt.

Dobra, po kolei. Zawsze czuję w sobie przymus bycia w gotowości. Trzeba, żeby było posprzątane. Lubię, żeby było także, bo mam wtedy zewnętrzny ład, a ponieważ z powodu natłoku myśli wszelakich, nie mam go w środku, to niech się rozpanoszy na zewnątrz. Przestrzeń lubię, bez porządku jej nie będzie. 

Kiedyś nie wiedziałam, że ten przymus mam, bo go nie czułam. Ale teraz! Teraz, kiedy wiedziałam, że nikt po Covida nie przyjdzie, kiedy poczułam wolność od bycia w gotowości, teraz poczułam, że ten przymus mam. Jakie to było niesamowite uczucie nie musieć! Wprowadzę w codzienność. Nie, oczywiście, nie będzie to dotyczyło porządku, co to, to nie. Skąd wtedy wezmę przestrzeń?

Dalej, z tą podłogą i telewizorem. Nie błyszczy nam się podłoga pastą i nie biegam ze ściera codziennie. Nie poświęcam sobotnich poranków na wielkie sprzątanie. Jak trzeba odkurzę w tygodniu (codziennie trzeba), kurz też zetrę, jak widzę, że jest. A obiad przed telewizorem? A co, nie można czasem?

Uff, o świętach miało być, a poszło w jakieś analizy. Czyli tak, święta we troje, na kanapie przy filmach, bez połowy spaceru, bo nie wolno. Bez pieczeni, czyli karkówki, za to z pytaniem: Ale czy Ty mamo będziesz umiała zrobić tak, jak babcia?!?!? 

Święta z hiszpańskim językiem, który w końcu zgodził się, żeby się zadomowić w moim mózgu i choć nadal nie rozumiem, co mówią, to wyłuskuję co jakiś czas słowo, zwrot, frazę, które znam i ciepło się po mnie rozlewa. 

Święta z Easter egg hunt, mimo wszystko. Pomimo tego, że w izolacji, pomimo tego, że nie tak, jak zawsze. Chyba na przekór. Czy ty masz dla nas chociaż czekoladę na święta? Czy będziemy mieć coś dobrego?  Mieli, od naszej niezawodnej ciotki, która wszystko ma pod kontrolą i wszystko organizuje. Przywiozła nad ranem o 7, a potem pojechała świętować. 

Święta jednak z sałatką jarzynową. Jak to, dla Isy nie zrobisz sałatki?  Oraz z ciastem sklepowym Pójdę ci gdzie indziej. Tam, gdzie mi powiedziałaś, żeby iść, to tych nie da się jeść, gdzie indziej ci kupię.  Święta nie na ostatnią chwilę, z zestawem wszystkiego, co potrzebne do tego, żeby się po świętach nie turlać. 

Święta z elegancką porcelaną i nadal razem, pomimo mniejszego składu.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...