Sunday 11 April 2021

Czyżby wiosna?

Słońce wyszło. Niewiarygodne! 

Pierwszy dzień wolności po kwarantannie, możemy wyjść z domu, na spacer, a słońce świeci i jest pięknie. To nie będzie długi post, bo nie mam tu miejsca na analizy, chęci też nie mam. Cóż tu opisywać? Że poszliśmy na świeżo wyciskany sok, bo Isa kocha, i żeby ją tym namówić na wyjście z domu, bo przecież ona nigdzie nie musi iść? Albo, że sok zapachniał czarną porzeczką, którą nie od razu poczułam, ale kiedy ją poczułam od razu zapachniało latem i słońcem, i ciepłem, i naszłym nie wszystkie te uczucia, które zawsze, kiedy wakacje w Wiślicy? Właściwie napłynęły we wspomnieniu, ale naszły pasuje tu dużo lepiej. 

Tak właściwie nie było planu. Wychodzimy z domu na spacer, który może będzie długi, a może będzie krótki. Przed siebie, bez celu. Po drodze okazało się, że chcemy lodów, a od lodów najbliżej było nad zalew. Dlaczego nie przejść obok dworca autobusowego? Stoi przed nim piękna fontanna. Przy okazji oglądania i opowiadania o rzeźbach pomyślałam, że mogłoby ciekawie wybrać się do muzeum, chyba zauważam zainteresowanie i chęci. 



Stamtąd nad zalew prosta droga. Nad zalewem długa i miła trasa. Której jednak nie ukończyliśmy. Mamo, czy możemy już do domu, zapytuje Leon. Bolą go nogi. To się nigdy wcześniej nie wydarzyło. Nigdy. Trzy tygodnie siedzenia w domu zrobiło swoje. Ja też siadłam na kanapie, kiedy wróciłam do domu po trzech godzinach i około ośmiu i pół kilometrach. Cud, że zjazd pocovidowy się na mnie nie zaczaił, ani mnie nie złapał. 

Czuję sie dużo, dużo lepiej. Tak lepiej, że wieczorem jeszcze jedna przechadzka, godzinna, tym razem na Wietrznię, gdzie Leon znalazł kaczkę jedną i zasmucił się, że jest samotna, bez rodziny i przyjaciół, i przyszło mi wymyślać historie o tym, że może to z wyboru, może jest na zwiadach, a może robią kaczkową parapetówkę, bo się własnie wprowadzili nad jeziorko, a przecież imprezy są zakazane w czasach covidowych.

 Najlepsze z całego dnia na pewno dla nich, ale czuję, że najbardziej dla mnie, było to, że poświęciłam im niczym nie przerwaną uwagę przez cały długi spacer. Słuchałam, odpowiadałam, pytałam. Zwyczajnie byłam. Dlatego, kiedy spacerujemy, najbardziej lubię być tylko z nimi, kiedy nikt nie oczekuje, że będę z nim rozmawiać, a dzieci muszą się zająć sobą.

Pewnie, pewnie, uczą się być sami ze sobą. Tyle, że jeśli w w tygodniu czasu na rodzicielską, pełną uważność mało, to kiedy, jeśli nie w weekend?

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...