Jak ja się wczoraj wkurzyłam. Tak sie wkurzyłam, że wracając z naleśników od cioci policjantki prowadziłam dyskusje z panią ze sceny.
Zupełnie przypadkiem Leon został członkiem drużyny ubierającej choinkę w konkursie. Na topie są teraz Pokemony, nie bardzo pamiętam skąd się wzięły i jak to się stało, że Brawlstars już nie jest tym najważniejszym. Doszło do tego, że oszczędza swój telefoniczny czas, żeby móc zagrać z chłopakami po szkole.
Tak się złożyło, że część tych chłopaków została wylosowana przez panią od plastyki do udziału w konkursie na najpięknięjszą choinkę, a Leon nie. Ale, czy to jest jakiś problem? Iść można, z chłopakami się spotkać i wymienić Pokemonami.
Zimno, czekamy, choinek do dekorowania nie ma. Chodźmy więc na herbatę, powiadają rodzice, którzy dzieci swoje przywieźli. Tylko zdążyliśmy wejść, choinki się pojawiły. Dwa rozgrzewające łyki i jesteśmy znów na zewnątrz.
Nasz choinka piękna i z przesłaniem. To chyba najbardziej spodobało się pani oceniającej, bo zajęliśmy drugie miejsce.
No i tu zaczyna się moje narzekanie. Choinki były rzeczywiście piękne, pomysłowe, ozdoby różnego kalibru. Mnóstwo papieru poszło, mnóstwo kleju i brokatu.
Pani stoi i opowiada dlaczego wybrali takie, a nie inne choinki. Stąd wiem, że nasze przesłanie było bardzo ważne. Stoję, słucham i słyszę. Wasze choinki wszystkie piękne, przemyślane. Tylko w obecnej sytuacji, kiedy mamy głód na świecie, nie możemy marnować jedzenia. Nie robimy więc ozdób z makaronu i pomarańczy. A wszystko takim miłym, dobrym głosem, który niby nie gani, a jednak gani.
Nie wiem, może jestem dziwna. Może jestem upierdliwa. Może sie czepiam tego, że każde słowo niesie ładunek emocjonalny i że słowa trzeba ważyć, bo mogą zaboleć. Może rzeczywiście trzeba nauczyć się nie marnować. Ale. Skąd ona wiedziała, że to nie był makaron, który był po dacie ważności i w sklepie nikt go nie chciał kupić? Ja na datę nie patrzę, ale znam takich, co zupełnie dobre jajka z supermarketu z przekroczoną datą przydatności do spożycia, wyrzucają. A może te pomarańcze były już lekko spleśniałe i nikt nie chciał ich już zjeść.
Te dzieci włożyły ogromną pracę w przygotowanie ozdób, czas, a przede wszystkim zaangażowanie. Nie tego chcemy ich uczyć? Żeby wkładały serce w to, co robią? Żeby cieszyły się z efektów? Żeby proces tworzenia był tak samo ważny, jak rezulatat. Żeby czuły się dumne i wartościowie? Żeby potem nie bały się podejmować decyzji?
Nie, no po co. Przecież można powiedzieć, że marnują jedzenie. A w tym jednym zdaniu zawarte było: wszystkim innym poszło świetnie, a wy przegraliście, bo marnujecie jedzenie i dbacie o świat. Wszystkie inne choinki są świetne, bo inni przemyśleli, a wy nie!
I może to jest uderz w stół, nożyce się odezwą. Może to jest mój prywatny stół, z moimi prywatnymi nożycami od braku wiary w to, że się potrafi i że to ma wartość. Ale właśnie o to mi chodzi. Jak niewiele trzeba, żeby zasiać ziarno niepewności. Jak niewiele trzeba, żeby przestać w siebie wierzyć. Jak dużo czasu i zdarzeń musi upłynąć, żeby chwast, który z tego ziarna wyrósł, wyrwać jak najmniej boleśnie.
I o ile byłoby łatwiej, gdyby to ziarno miało inny kolor i inną moc.
I tak szłam do domu dyskutując z panią. O tym, że się nie zgadzam, że skąd ona wie, i że wszystko można inaczej.