Wednesday 3 November 2021

Gdyby Paweł tutaj był...

To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.

To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.

To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.

Pomyślałam, że zrobię kopiuj-wklej, a potem przypomniałam sobie, że kiedyś z przepisywania robiono karę.

To i przepisałam. Trzy razy. Żeby lepiej się w pamięć wryło. Żeby do mnie dotarło.

Żeby dotarło też to, że to stan przejściowy. Że to się nazywa dojrzewanie i tak bardzo jak bardzo dotyka i boli mnie, jako rodzica, boli też ją, nastolatkę. Że to ja jestem w tym wszystkim dorosła. Że nie ma się o co wściekać.

Pomogło. Te trzy razy przepisane linijki. 

A Paweł tam był. Przy wspólnym stole w wigilię Wszystkich Świętych. Tyle, że nas wyrolował. To tak, jakby go wcale nie było. Umawiał się na wspólną z Bartkiem (przede wszystkim z nim) noc pijacką, a przyjechał z córką, na nią zrzucił winę, że zostać nie może i do domu wyjechał. Odrobił wspólny, nocny spacer na roświetlonym cmentarzu i tyle go widzieliśmy. Wkurzyłam się, bo inaczej to było planowane.

Powiadają (Bartek powiada), że Paweł dzwonił w nocy, może sobie zrobił pijacką noc na odległość i telekonferencji mu się zachciało. Nie wiemy, spaliśmy. 

Tak się nam wszystkim układa, że 1 listopada spotykamy się z dalszą rodziną. Są rozmowy, gołąbki, jest wódeczka i znów rozmowy. Wyjeżdżają późno, bo nagadać się nie mogą, aż do następnego roku. Trochę życia, trochę polityki, trochę wspomnień, masa doznań, aż do następnego roku. Śpiewy czasem, czasem nawet często. I znów wspomnienia i znów historie o tym jak to ten z tamtym i dlaczego, a dziadek po co był na Wschodzie, a siostry tam dwie podobno zostawił, a pierwszy, o którym na pewno wiemy, bo na zdjęciach jest, miał Konrad na imię, a w 1927 roku zmarł. 

W tym roku było zupełnie inaczej, cicho, wszyscy byli wcześniej. Chyba wcale nie lepiej. Lubię i wolę ten gwar i szum, i tych ludzi, którzy się kręcą po domu. 


Dzięki temu, że mało nas było, to i szybciej do domu wróciłam.
W domu codzienność. Przeglądam Isy zeszyty, nie wiem, co ona robi na lekcji. Trochę się wewnętrznie wkurzam, ale że jej nie ma w domu, to złość rozchodzi się po kościach.
Kiedy myślę o tym, co czuję, zauważam jedną szybką myśl. Muszę ją łapać w locie, bo umyka.
To na chwilę. Ten brak zainteresowania, ta niedbałość, to "mam wywalone na wszystko". To wszystko na chwilę. Zaraz minie. Zaraz, za rok, dwa, sześć, ale to tak naprawdę chwila. To miotanie się i "nie wiem, o co mi chodzi" jest naprawdę tylko na chwilę. Zamiast się wściekać, że jest nie taka, jak chcę żeby była, może po prostu z nią pobędę?

Lubię Cię mamo, wiesz? Fajna jesteś.
Ja też Cię lubię córko. Milena też Cię lubi, uważa że jesteś świetna.
Naprawdę? To dobrze, nie chciałabym, żeby uważała inaczej. Ona jest dla mnie ważna.

Jak to się dzieje, że kilka miesięcy znajomości, kilka spotkań i już wiesz, że ktoś jest ważny.

Leon. Tak. U Leona przemądrzałość się rozpanoszyła, ze złośliwościami i zjadliwością. 
Na drzwiach wisi ogłoszenie o domofonie, od ładnych paru miesięcy. 

Dwa lata już wisi to ogłoszenie, ciekawe, jak długo tak będzie wisieć. Ty też, napisałaś, że chcesz domofon. Bezdomni nie będą mieli gdzie spać przez ciebie.

To miłe, prawda? Miłe jest też to, kiedy mi mówi: nie złość się mamo, idź na dwór, na spacer, dotknij sobie trawy.

A w tle mam spotkanie klasowe. 11 osób z liceum. Nie widzieliśmy się chyba ze 20 lat, a jakby wczoraj była matura. Mało nas, ale na początek chyba wystarczy. Liczę, że następne sprowadzę więcej klasowiczów.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...