To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.
To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.
To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.
Pomyślałam, że zrobię kopiuj-wklej, a potem przypomniałam sobie, że kiedyś z przepisywania robiono karę.
To i przepisałam. Trzy razy. Żeby lepiej się w pamięć wryło. Żeby do mnie dotarło.
Żeby dotarło też to, że to stan przejściowy. Że to się nazywa dojrzewanie i tak bardzo jak bardzo dotyka i boli mnie, jako rodzica, boli też ją, nastolatkę. Że to ja jestem w tym wszystkim dorosła. Że nie ma się o co wściekać.
Pomogło. Te trzy razy przepisane linijki.
A Paweł tam był. Przy wspólnym stole w wigilię Wszystkich Świętych. Tyle, że nas wyrolował. To tak, jakby go wcale nie było. Umawiał się na wspólną z Bartkiem (przede wszystkim z nim) noc pijacką, a przyjechał z córką, na nią zrzucił winę, że zostać nie może i do domu wyjechał. Odrobił wspólny, nocny spacer na roświetlonym cmentarzu i tyle go widzieliśmy. Wkurzyłam się, bo inaczej to było planowane.
Powiadają (Bartek powiada), że Paweł dzwonił w nocy, może sobie zrobił pijacką noc na odległość i telekonferencji mu się zachciało. Nie wiemy, spaliśmy.
Tak się nam wszystkim układa, że 1 listopada spotykamy się z dalszą rodziną. Są rozmowy, gołąbki, jest wódeczka i znów rozmowy. Wyjeżdżają późno, bo nagadać się nie mogą, aż do następnego roku. Trochę życia, trochę polityki, trochę wspomnień, masa doznań, aż do następnego roku. Śpiewy czasem, czasem nawet często. I znów wspomnienia i znów historie o tym jak to ten z tamtym i dlaczego, a dziadek po co był na Wschodzie, a siostry tam dwie podobno zostawił, a pierwszy, o którym na pewno wiemy, bo na zdjęciach jest, miał Konrad na imię, a w 1927 roku zmarł.
W tym roku było zupełnie inaczej, cicho, wszyscy byli wcześniej. Chyba wcale nie lepiej. Lubię i wolę ten gwar i szum, i tych ludzi, którzy się kręcą po domu.