Sporo mam niezaspokojonych potrzeb. Myślałam do tej pory, że jedyną niezaspokojoną jest potrzeba dotyku. Alem się nasłuchała podcastów i wygląda na to, że to, co czuję i w swoim ciele obserwuję wynika z niezaspokojenia innych konkretnych potrzeb. Przede wszystkim więc teraz - trzeba zmienić pracę, innego rozwiązania nie ma.
Rozmawiam z dziećmi w sobotni, wczorajszy dla uściślenia, poranek i tłumaczę, że oprócz matką jestem też zwyczajnym człowiekiem, który ma swoje zainteresowania i potrzeby. Że oni są moim priorytetem, że uwielbiam spędzać z nimi czas, ale żeby nie oszaleć całkiem, muszę robić coś tylko dla siebie. Chcę iść do kina, chcę iść na tańce, chcę, żeby poszli do swojego pokoju i pozwolili mi pobyć samej. Chcę przestrzeni. A oni mam wrażenie im więksi, tym więcej jej zabierają, ale nie swoimi rozmiarami, tylko swoim wnętrzem. Pełno ich całkiem i zawsze. W związku z potrzebami, Isa mówi do mnie tak:
Potrzebujesz też iść do parku.
Z wami? Nieeee. Parku mam aż nadto. Nie potrzebuję iść do parku!
Ależ potrzebujesz. Haha. Sama potrzebujesz iść do parku!
Nie, nie potrzebuję. Czegoś innego potrzebuję i mam to nazwane, i wypunktowane. Liczę na to, że przyjdzie moment, kiedy się ocknę i wypunktowanie zadziała. Póki co zajmuję się porządkowaniem codzienności.
W tym porządkowaniu Leon wyjechał na cały dzień do kolegi, a ja powtarzam sobie, że zachciało mi się trójki klasowej i społecznikowania. Dzień nauczyciela się zbliża, trzeba prezenty kupić, a ja na sobotę zaplanowałam jeszcze wizytę w bibliotece wojewódzkiej i zakupy Leonowego prezentu, urodziny już we wtorek. Zrobiłam więc wyliczenia co do minutowe i stwierdziłam uspokojona, że no tak, będzie dobrze. Poranna kawa, poranne zakupy, Leon odstawiony, pomidory i jabłka z bazarów przyniesione, idziemy do biblioteki. W drodze powrotnej ustalam o której i dokąd, bo prezent, który Leon sobie zażyczył jest dostępny tylko w jednym sklepie. A jeszcze przecież trzeba jechać i omówić prezenty na dzień nauczyciela. No i oczywiście, że zrobiłam przecież, nawet godzinę wcześniej się wyrobiłam. Gorzej z powrotem, do tego stopnia, że obiad jadłam o 20.30, już z Leonem, który zdążył wrócić do domu. Potem ogarnianie kartek dla nauczycieli, bo sobie wymśliłam, że podpisy dzieci zbiorę, poskładam w całość, wydrukuję, posklejam i będzie. Północ.
W międzyczasie tak zwanym jeszcze umówiłam sie z Martynką, co to z nią wcześniej pracowałam. Na niedzielny spacer, a że mało czasu było na poszukiwania, stanęło na Kielcach.
Tutaj właśnie się umówiłyśmy. Mapa mnie urzekła, trochę z racji jakości, wiadomo, a trochę z racji sentymentu, gdyż dla "naszych" native speakerów trzeba było takie czynić w pracy naszej wcześniejszej. I oto mam taki piękny.
Leon wstał zły, bo przecież obudziłam 40 minut przed wyjściem z domu, nie zdążył wykorzystać swojego czasu telefonicznego.
Isa oświadcza, że ona postanawia być dziś dla mnie miłą, żeby nam było łatwiej. Cieszy mnie to niezmiernie.
Wychodzimy z domu, Leon wściekły, bo nie zagrał. W autobusie obrażony. Wysiadamy. W rezerwacie szczęście wraca. Mamo, jestem szczęsliwy, bo mi się tu trochę nudzi, Que?
Nie drążę, cieszę się chwilą. I dobrze, bo w drodze między Ślichowicami a Karczówką się zaczyna.
Przepychanki, niezadowolenie, Isa w rozmowie z ojcem, który udowadnia jej jaka jestem beznadziejna i okrutna, i jak musiał mnie tyle razy blokować na whatsappie, ale przecież mogłam pisać maile. Właściwie to nie wiem już, co mam powiedzieć. Współczuję Isie, że jest częścią tej gry i przepychanki. Całe szczęście pisze ojcu, że nie chce się angażować w kłótnie między mnie i jego. Pięć minut później zieje ogniem, a wściekłość z niej wypełza. Pięć minut później, zła, woła do mnie stój. Przytul mnie! Stoi, przytula się, szlocha.
Skąd? Emocje, dojrzewanie, czy ojciec niedojrzały emocjonalnie.