Tuesday 5 October 2021

Gdzieś w głębinach dziecięcych umysłów

O nieeeee! Pingwiny z Madagaskaru są o 6.40 rano, a nie jak do tej pory o 6.10. Jak ja teraz będę przeżywać moje poranki bez Tych Pingwinów!?!? 

Leon, Leon!!! Nie ma pingwinów!!! Skandal!

Są!!!! 

Obie sztuki krzyczą ze swojego pokoju. Jeszcze w łóżkach, bo dziś bardzo im było ciężko wstać. Od szóstej rano krążę między ich pokojem, a wszystkim innym, czego muszę rano dotknąć. O 6.30 zakładam buty, grożąc, że jeśli Leon będzie miał do mnie pretensje, że go nie obudziłam i jeśli się będzie obrażał, że "przez ciebie wstałem tak późno", to sobie porozmawiamy. Wtedy właśnie też wykrzykuję pingwiniaste żale. 

A to akurat działa.

Ale, czy to nie skandal? Od miesiąca w poniedziałki, wtorki i środy pracuję od 7 do 15. Trochę, żeby wcześniej być w domu, trochę, bo i tak przed wyjściem siedzę i popijam herbatę z kreskówkami, więc w sumie mogę wyjść wcześniej, trochę, bo im mniej czasu spędzam z pewnymi ludźmi, tym lepiej dla mnie i dla mojej głowy. Pingwiny o 6.10 świetnie działają jak budzik dla nich. Dla mnie są całkiem fajną komedią. Teraz ich nie ma!

No i rozczarowanie. Co mi z tego, że są o 6.40, kiedy mnie w domu już nie ma. 

Wstać nie mogły, bo przecież wieczorem jest naj-faj-niej i "ty nie wiesz, że wieczorem to najlepiej się gada?" Wiem, ale na razie to ja mam jeszcze władzę i ja wydaję rozkazy. Może też tak być, że tylko mi się wydaje, że jeszcze ta władza, albo jej odrobina. Pytam, czy przeczytała lekturę. A ja wieeeeeem... słyszę, a w środku mnie ściska, bo to ulubiony zwrot, kiedy się nie zrobiło, nie przeczytało, nie przygotowało. Tak mnie ściska, że najbardziej chciałabym zrobić coś niemiłego.

Ale nie robię, bo przecież czytam wszędzie, że z dojrzewaniem tak jest. Ale ja się pytam, czemu już i czemu z takim natężeniem. 

Od tygodnia chodzę i powtarzam, że się wypisuję z rodzicielstwa w pojedynkę. Nie mam już siły, ani cierpliwości. Ochoty na rozumienie potrzeb zresztą też. 

Pech chciał (Isowy pech), że jej wzmożony okres olewania prawie wszystkiego przypadł na niezbyt ciekawy tydzień mojego nieradzenia sobie z tym, co przynosi mi codzienność. Siłą rzeczy nie będę wyrozumiała. Siłą rzeczy nie powiem: ej, ale to nic nie szkodzi, że nie wzięłaś podręcznika do historii do domu na weekend, choć w piątek masz sprawdzian z całego działu, lekcji sześć, a w tym samym tygodniu jeszcze sprawdzian z matematyki i geografii. Nie powiem też, że: ej, ale fajnie, że zapomniałaś podręcznika do geografii, przecież to, że masz jutro sprawdzian nie ma żadnego znaczenia, co nie? No tak, trochę tu jestem złośliwa, ale generalnie chodzi mi o to tylko, że gdyby inne sprawy były poukładane, to tutaj złość mniej wykręcałaby mi żołądek. 

I tak, Isa tak ma. Nie pamięta, jest roztargniona i tak mało rzeczy, które dla mnie jako rodzica są istotne, ma dla niej jakiekolwiek znaczenie, a przewodnika po dojrzewaniu nastolatki dla rodzica, takiego z gotową receptą, jak nie było, tak nie ma, a jej bunt sprawia, że czuję się jeszcze bardziej zmęczona. 

Psychicznego zmęczenia naprawdę mi wystarczy. Praca sama w sobie, relacje w pracy, alimenty i apelacja, bo przecież wszystko co dostaną dzieci ja przejmę i wydam na siebie, pożyczki, które się zadziały w wakacje, a których nie znoszę, bo czuję się przez nie ograniczana, jakbym w klatce była, relacje międzyludzkie, które się zawiesiły i odwiesić nie chcą, a do tego Isa, która wykrzykuje mi "nie" i uważa, że to jest w porządku. 

Choć dziś, kiedy w rozżaleniu bardziej, niż w złości zapadłam się w sobie przy smażeniu naleśników, zapytała, czy zdąży mi przejść do czasu kiedy wróci po zajęciach. Czy mi przeszło? Nie wiem? Trochę? A tak, trochę tak, bo przecież graliśmy w makao przed samym zgaszeniem światła. Czyli mi przeszło.

Leon ciągnie mnie na boisko, bo nie ma z kim grać. Nie znoszę, nie umiem biegać za piłką i się nie przewracać. On argumentuje: ty mamo masz wielkie szanse, żeby ze mną wygrać, bo jak biegasz, to trzęsie ci się brzuch i cycki, i ja się tak zaczynam śmiać, że nie mogę przestać i wtedy możesz mi łatwo strzelić gola. 

Tak, to jest akurat bardzo fajne i śmieszne. Pytanie o to, co to jest halka, którą zobaczył na plakacie do spektaklu "Klątwa rodziny Kennedych" i czy w pierwszym filmie na świecie była cenzura, też jest interesujące. Tylko, hm, kiedy starsza pani na placu zabaw mówi mu, że jest madrzejszy, niż ustawa przewiduje, a on odpowiada, że on jest dziecko i on nie wie, co to ustawa, i dlatego ta ustawa go nie OBOWIĄZUJE, to, hm, czy mam się cieszyć, że adwokat rośnie, czy raczej martwić, że pyskuje i staruszki na placu nie szanuje?

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...