Właściwie, to mogłabym o twórczości dzieci moich. Dawno nie było. A co. Dawnośmy się nie wyrażali plastycznie, czy słowem. Zamotana jakaś jestem i trudniej mi z tym wszystkim, co jest dookoła nagle wziąć, zarządzić, usiąść i powiedzieć: no! robimy. Tym bardziej cieszy mnie, kiedy się chce. Mnie się chce, bo tam dzieci.., wiecie, im się musi chcieć, jak się matce chce.
Z powodu takiego, że Leon nie chodzi do szkoły od końca lutego, czyli jakiś tydzień po tym, jak Betty nas spotkała w Krakowie, więc nie robi niczego co sprzyjałoby rozwojowi dziecka uznałam, że może choć coś twórczo. A moja zaprzyjaźniona ze świetlicy pani Teresa wysłała kiedyś informację, że konkurs jest. W Wojewódzkim Domu Kultury. Niechbym zagoniła dzieci i siebie. Zagoniłam dzieci. Ja chyba jednak nie mam zdolności jakichś specjalnie artystycznych w kierunku dekorowania jajek, gdyż mnie się moje nie spodobało. Ach, bo tak, bo to konkurs wielkanocny, na jajko dekorowane metodą tradycyjną, lub nowoczesną. I proszę, w tym moim znów-zaanagażowaniu, co wyszło dzieciom moim, kiedy chcą.
Oprócz tego, jeszcze w lutym Isabelka miała pracę zaległą szkolną, za brak której dostała niefajną jednak ocenę, a kiedy się zebrała i zrobiła, taki oto efekt. Piękny, więc warto na wsze, być może, czasy, na onlajnie uwiecznić.
Potem przedłużaliśmy wyżywanie się artystyczne w Krakowie, u rodziny. Akurat się złożyło, że siostra moja Izabela, aptekara, miała dyżur długi w sobotę, więc siostra moja od tortów, ale też ta, co po budowie w kasku i gumowcach pomykać miała i budowlańców do pionu ustawiać, czyli ciocia Kasia, ze wsparciem do Krakowa przyjechała. A my też, bo w niedzielę ojciec przylatuje z UKeja i co to będzie.
Na wizytację krakowską zakupiłam jajek i ozdób trochę, aby zająć siebie i dzieci. Taka wyszła dzieciom szakszuka. A potem ach, jak ona nam pięknie zdobiła stół do wieczornego wina.
To co rodzice zdecydują.
A co zazwyczaj decydują.
Nie wiem. Ja nie słyszę, co oni mówią.