Monday 21 July 2014

Na spontonie

Zapowiadało się na spokojny wekend. Miało być w domu, bez wypraw, ewentualnie do parku.  Nasza polska wyspiarska rodzina wybierała się cała grupą nad morze i chciała nas upchnąć w swoich samochodach, ale bałam się, że Isa nie da rady bez mojego moralnego wsparcia, a i tak pewnie sama by nie chciała, bo panikuje przed każdą podróżą. Jedyny samochód, do którego nie czuje awersji to mamo, patrz, samochód ciociKasi!. Tylko tam nie robi jej się aż tak niedobrze.
To i zostaliśmy w domu. Zresztą szaro było i duszno jednocześnie. Wzięłam się więc za doprowadzanie mieszkania do porządku, bo przez ostatni tydzień (z bardzo ważnych powodów) pozwalałam bałąganowi się rozpanoszyć. A tu telefon dostarcza mi wiadomość, że może bym się spotkała z koleżanką, której nie widziałam pare miesięcy, choć jej mieszkanie mijam zaprowadzając Iss do szkoły. Się sprężyłam, ogarnęłam siebie i mieszkanie, i przyjełam wizytę. Zanim się rozsiadłam wygodnie, zadzwonił telefon, czy ja nie mam może ochoty na rodzinny obiad niedzielny u teściowej, bez teściowej, bo ta pojechała na dwa tygodnie nad morze. Zgodziłam się, bo zaraz na początku rozmowy przyznałam się, że nie mamy na popołudnie żadnych planów. Iss rozpaczała, bo tam nie będzie nikogo z kim można się bawić i ona musi zostac w domu.
Co się okazało, na nudę czasu nie było, bo najpierw trzeba było poćwiczyć kręcenie hulahop, następnie pozamiatać suche liście, następnie podlać popękaną ziemię w doniczkach z kwiatami, następnie już był obiad, a zaraz po obiedzie pojawił się rekin w salonie i wszyscy musieli wskakiwać na kanapową wyspę. A na wyspie podawali pina colada, i po trzech takich pina coladach , poprzedzonych dwiema lampkami wina nie wiedziałam, czy jeszcze na wyspie jestem, czy to już może statek mnie na morzu kołysze.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...