Sunday 27 July 2014

Jesteśmy w Wiślicy

Po pierwsze aklimatyzacja. Rok nas nie było i nie umiem nazwać uczuć i myśli, które mi przechodziły przez głowę, a bardzo bym chciała.
Ale szybko nam poszło, bo przede wszystkim lody, tak wymarzone i wyczekiwane, najlepiej kilka razy na dzień. Oprócz tego dobroci obiadowe, śniadania w piżamach, wygłupy i tańce wygibańce. Nie ma to jak dwie ciotki wariatki.
Kania odebrała nas w lotniska w czwartek, pogoda była taka sobie, więc posiedzieliśyw domu nic nie robiąc. W piątek już lepiej i od rana lody!!! A wieczorem dowieźli nam ciocię Izę i wtedy zaczęła się impreza. W ruch poszły gry i układanki sprezentowane prze Izę, a w sobotę rano tańce w piżamach i śniadanie. W piżamach. I obiad w plenerze pod wielgim parasolem, ale zanim dużo pracy włożonej przez Iss w przygotowanie szaszłyków.
Trochę nam się obiad spóźnił, skończyliśmy go około 20 i już nie było czasu, żeby Iss mogła pomóc cioci Izie upiec sernik jagodowy. Mamo, ja tylko będę oglądać. 

Pyszny wyszedł, w sam raz do porannej kawy, oczywiście pod naszym ekskluzywnym parasolem. Jak myśmy przeżyli zeszły rok bez pomocy tego przyjaciela-na-upalne-dni?
Ale zanim, obowiązkowo niedzielne śniadanie z kiełbasą na gorąco i sałatką z pomidorów w roli głównej. I proszę spojrzeć, jakie ekskluzywne!
Porcelana prosto z (oj, trzcionka się rozmyła).


Mniej kulinarnie, Isabela śmiga na rowerze, Onek zaczyna kręcić pedałami. Pewnie po wakacjach będą pędzić na rowerach bez problemu. Chodzą spać bardzo późno, przez to ja też. Ale co tam. Wakacje!!!

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...