Sunday 23 February 2020

Gęsto szeleszczący weekend

Zaszeleścił szczegółami.

Miałam wczoraj dobry dzień i powinnam była siąść i napisać od razu, kiedy jeszcze to czułam. Lekkość i radość.
Trochę się rozpłynęły, te uczucia. Trochę z krzątaniny, trochę z upływającego czasu, trochę z komentarza Leona, który powiedział, że on to by nie brał leków na stwardnienie rozsiane. Wolałby szybko umrzeć, żeby się za długo nie martwić tym, że zginie.

Dzień był dobry chyba dlatego, że spokojny. Powoli bez pośpiechu, pogodnie. Isa na próbie scholi, ja na zakupach. Balkon posprzątałam, bo gołębie znów jajka znoszą.
A potem poszliśmy na giełdę minerałów. Spodziewałam się, "chodźmy już do domu", ale nie. Leon wybrał dla siebie dwa kamienie, kryształ górski i fluoryt. Ciekawe, czy-wierząc, że kamienie moc mają-potrzebuje ich i czy jakieś znaczenie ma to, że wybrał akurat takie.
Osobiście upatruję tu wpływu Minecrafta, ale kto wie...
Nie spodziewałam się, że pochyli się nad każdym prawie kamieniem, do ręki weźmie, pokaże mi, zwróci uwagę na szczegóły. To było niesamowite i zarazem piękne.
Może to właśnie dało mi częściowo uczucie dobrego dnia.

Ja też wybrałam. Szłam tam z zamiarem zakupu afrykańskiego turkusu i nabyłam surowy kamień. Bo mnie zawołał.
Zawołała mnie też bransoletka, której nie kupiłam, bo doczytałam właściwości. Kiedy właśnie wchodziłam w dyskusję ze sprzedawcą, swoim zwyczajem wyjaśniając, dlaczego tak, a nie inaczej (na pewno bardzo go to interesowało), moja koleżanka z pracy dyskretnie się usunęła. Żebym jej wstydu nie przynosiła, haha, dodając przedtem, weź co ci się spodoba.
I wzięłam, choć brązów nie kocham aż tak. I co? I właśnie dobrze. Bo własnie wszystko co ma, jest akurat dla mnie.
Tygrysie oko. Śliczna, błyszcząca bransoletka.

Wczoraj też postanowiłam przenieść Isę do innej szkoły, jeśli nie załatwię niczego w szkole.
Uspokoiłam się, napięcie ze mnie zeszło.
To wczoraj. A dziś? Znów nie wiem. Ale jej dobro jest tu najważniejsze.

Dziś też gęsta była niedziela, co uświadomiłam sobie przy telefonicznym pytaniu: jak weekend?
Choć przy tym przyjemna.
Nie leżąca.
Powinnam chyba rzec, pożytecznie wykorzystana. I Isa pośpiewała, i Leon pograł w piłkę, podczas rozgrywek wewnętrznych.
Czuję się matką lekko wyrodną, bo pytam trenera w piątek, co ten mój syn przybity. Nic, przenieśliśmy go do wyższej grupy, sprawdzić.
A ja tak patrzę na to dziecko i sobie myślę, zawodowym piłkarzem nie będzie. Nie żebym planowała mu karierę.
Przychodzę na rozgrywki, patrzę. Po pierwsze widzę, że większość gra tak, jak on, po drugie całkiem nieźle sobie kilka razy poradził, pięknie gra zespołowo. Tylko odwagi mu brak.
Wszędzie mu brak tej odwagi, tam gdzie czuje się obserwowany, siły przebicia nie ma.

Mam listę rzeczy do zrobienia, powtórkę tabliczki mnożenia. Sprawdziany dopóty, dopóki się nie nauczą.
Oprócz tego, konkursy plastyczne w szkole.
Oprócz tego, projekt w robocie, do czego trzeba weny, a ona nie chce przyjść od czterech dni.

Chyba mi ten gęsty weekend pomógł, bo jakoś poszło do przodu.
Nawet prace na konkurs też. Baśnie Narodów Związku Radzieckiego. Jak się czułam czytając te baśnie w dzieciństwie, przypomniało mi się. Zaczynam się robić nudna z tym przypominaniem uczuć. Albo stara. Nie wiem, co gorsze.

O złotopiórym gołębiu. Baśń białoruska.
O latającym statku. Baśń rosyjska.

Jak zwykle Isa duża forma, Leon skupienie na szczególe. O czym to świadczy?





Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...