Monday 3 October 2022

W Tatrach

"Odporne na wodę i rozdzieranie". Znaczy się można spokojnie płakać ze zmęczenia i miętosić ze złości, jak się człowiek zgubi. Powiedziała o ślicznej, nowej i świecącej laminatem mapie Martynka, kiedy się razem zastanawiałyśmy, którędy w tych Tatrach, co ich nie znamy, a które wielkie są, więc i wysokie, i żeby nie było tak, że w połowie szlaku już nie dajemy rady.  

Koniec końców mapa nie była potrzebna, gdyż szlaki tak są oznaczone, że nie da się zgubić, a ludzi na tych popoularnych tyle, że jakby na deptaku. 

Martynka się nam rozchorowała, więc nie mogła nas obdzielać swoim poczuciem humoru i komentarzami na trasach, a szkoda, bo pewnie jeszcze radośniej by się zrobiło, a śmiech przez łzy rozmasowałby zmęczone mięśnie. A tak, poszliśmy we trójkę, ja i moja dziatwa, której połowa parła w górę, jak taran, a druga połowa informowała co jakiś czas, że ona wraca na dół.

Dobrze, że nie wróciła, bo radość i duma z odniesionego sukcesu była taka, że prawie ją na dół na skrzydłach niosła. 

Co nam się przydarzyło? Nic wielkiego. Jak to górach, obserwacje, przyroda, inni ludzie, bolące mięśnie, zwracanie uwagi na szczegóły - mamo zrób zdjęcie w przybliżeniu tej kropli na liściu. Tam jest chyba kamień, chciałbym go zobaczyć. Mamo, a zobacz, ten liść wygląda, jak skóra. 

Na Przysłopie Miętusim nas zawiało tak, że Isa się mocno opatuliła, jak nigdy. Gdyż nie wiedziałam, jak sie odmienia Miętusi, sprawdziłam i okazało się, że kiedyś, w latach 1934-1968, było tam schronisko  prowadzone przez Bronisławę Staszel-Polankową, nieoficjalną mistrzynię świata w Narciarstwie Klasycznym z 1929 roku. Takich rzeczy się dowiaduję przy okazji uzupełniania wiedzy z gramatyki języka polskiego. W drodze na Czerwoną Przełęcz chciałyśmy sobie z Isą wypluć płuca, a Leon leciał. W drodze na Sarnią Skałę Leon zastanawiał się, jakby Isie było, gdy jednak z nami na górę poszła. Na Sarniej Skale pogadaliśmy z ludźmi o butach i chodzeniu. W Dolinie Małej Łąki nie było ludzi, no może cztery sztuki. Za to kupy były. Sprawdzę czyje. Nie, Internet nie wie, ale może niedźwiedzie? 

W drodze w dół zachwycaliśmy się widokami i byciem razem.

Wieczorami za to, już z Martynką oglądaliśmy filmy. Również z Martynką, jak przystało na prawdziwych turystów, pojechaliśmy kolejką na Gubałówkę, gdzie widok gór przyciągnął mą uwagę, a najbardziej tych po lewej stronie. Nie po polsku się nazywały. Na pewno dlatego mi się spodobały najbardziej, że nie po polsku, to nie w Polsce, za granicę mi się chce. Podróżniczo tylko, żeby była jasność. 

Grzane wino, pamiątkowe magnesy, gorąca czekolada, turyści i domki z dachami w dół. Ach, i jeszcze pani ze sklepu z bułkami, co to mnie okłamała, że nie wie, jak busy jeżdżą, bo ona samochodem. Jakżem ją następnego dnia na przystanku zobaczyła, Martynka mnie siłą odciągać musiała, żebym jej krzywdy nie zrobiła. Zakopiański weekend.












Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...