Sunday 9 October 2022

Kiedy wyrzut sumienia

Kto by się spodziewał, że dzień zaczęty totalnym zmęczeniem i niechceniem czegokolwiek, tak przyjemnie się skończy.

Kto również przypuszczał, że piwo zagrzane bez bajerów, na które tak pomstowałam, kiedy się jednemu, czy drugiemu w spelunce moich rodziców, koneserowi piwa zimą zachciało, będę pić na tarasie PTTK w Świętej Katarzynie.

A tu proszę.

Ciężki sobotni poranek miałam, gdyż całe moje ciało i cały mój umysł (a mózg to będzie, że ciało, tak?) były obolałe. Przeforsowałam całkiem i zupełnie. Nie posłuchałam się i przeorałam to moje ciało przez Zakopane, a potem zaraz przez zjazd w Warszawie organizacji, które robią to, co ja, a potem zaraz przez kurs "Discover your values proposition and SDG's Certification for a better world", który odbywa sie w weekendy. Dlatego też piję to piwo zagrzane w mikrofali bez bajerów, co na nie tak żem w młodości pomstowała. Kurs jest weekendowy, dzieci mają spotkanie integracyjne na Łysicy i potem ognisko, ja mam kurs i siedzę na tarasie PTTK Jodełki. Prawie dwie godziny. Umarzałam. Wzięłam se piwo. 

Kurs super. Piwo rewelacyjne (pani w ramach wyjątku podgrzała, bo się znamy z poprzedniego zlotu dziecięco rodzicowego, dla klasy Leona. Właściwie, to przez atmosferę na ognisku w klasie Leona, taki pomysł, żeby w klasie Isy. O, tak bardzo w moim stylu taki chaos tu powyżej zapanował). Widok leśny prawie przede mną. Dobra niedziela.

A wczoraj? No, wczoraj jak już skończyłam sobotnią sesję kursu, jak już ogarnęłam siebie, i jak już miałam tyle wyrzutów sumienia, (że dziecko na dwór nie wyszło), że ich udźwignąć nie mogłam, (choć po prawdzie od 15.00 planowałam wyjście na świat), wzięłam się w garść, wydrukowałam Quest (oraz wkładka do questu)  z Muzemu Lat Szkolnych Żeromskiego i o 18.10 wyszłam z Leonem do świata. Po drodze zgarnęliśmy ciocię Halinkę, która nie była zadowolona z ciemności, ale dzięki której pierwszy raz jadłam lody z Fragoli (nieee, to nie są lody czekoladowe, to jest budyń czekoladowy. Zgadza się, próbowałam) i w drogę.

Quest po ścieżkach znanych mi od lat, ale czy ja kiedykolwiek zwracałam uwagę na to, że ława kamienna z dwoma baranami w parku, za czwartą latarnią (Stefan z Heleną tam siadywali), czy dwa barany widziałam u wejścia do parku miejskiego, czy wiedziałam, że przy źródełku Biruty czternaście schodków na górę prowadzi, a że jeden generał orła za wierzchowca ma? No nie! Kościuszki nigdy tam nie widziałam, a jest!

A na koniec smakowity kąsek. Pieczątka w najciemniejszym kącie. 

I w sumie to bardzo dobrze, że tak późno i po ciemku. Nigdy bym nie zauważyła, że mamy w Kielcach disneyowski pałac. 




Na tym warszawskim zjeździe dali nam sesję zadbania o siebie. Można było w sali, o sobie, o dbaniu, o sferach różnych. Można było w lesie, na kąpiel po japońsku.
Las wybrałam. Półtorej godziny patrzenia na to, co mam w środku i słuchania co las ma mi do powiedzenia. Wyszłam wygnieciona, jak po masażu mięśni głębokich z dziurami, co robale się przez nie przeciskały. Dużo jeszcze pracy przede mną.
Pod nogami grzyb na grzybie. We mchu.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...