Kto by się spodziewał, że dzień zaczęty totalnym zmęczeniem i niechceniem czegokolwiek, tak przyjemnie się skończy.
Kto również przypuszczał, że piwo zagrzane bez bajerów, na które tak pomstowałam, kiedy się jednemu, czy drugiemu w spelunce moich rodziców, koneserowi piwa zimą zachciało, będę pić na tarasie PTTK w Świętej Katarzynie.
A tu proszę.
Ciężki sobotni poranek miałam, gdyż całe moje ciało i cały mój umysł (a mózg to będzie, że ciało, tak?) były obolałe. Przeforsowałam całkiem i zupełnie. Nie posłuchałam się i przeorałam to moje ciało przez Zakopane, a potem zaraz przez zjazd w Warszawie organizacji, które robią to, co ja, a potem zaraz przez kurs "Discover your values proposition and SDG's Certification for a better world", który odbywa sie w weekendy. Dlatego też piję to piwo zagrzane w mikrofali bez bajerów, co na nie tak żem w młodości pomstowała. Kurs jest weekendowy, dzieci mają spotkanie integracyjne na Łysicy i potem ognisko, ja mam kurs i siedzę na tarasie PTTK Jodełki. Prawie dwie godziny. Umarzałam. Wzięłam se piwo.
Kurs super. Piwo rewelacyjne (pani w ramach wyjątku podgrzała, bo się znamy z poprzedniego zlotu dziecięco rodzicowego, dla klasy Leona. Właściwie, to przez atmosferę na ognisku w klasie Leona, taki pomysł, żeby w klasie Isy. O, tak bardzo w moim stylu taki chaos tu powyżej zapanował). Widok leśny prawie przede mną. Dobra niedziela.
A wczoraj? No, wczoraj jak już skończyłam sobotnią sesję kursu, jak już ogarnęłam siebie, i jak już miałam tyle wyrzutów sumienia, (że dziecko na dwór nie wyszło), że ich udźwignąć nie mogłam, (choć po prawdzie od 15.00 planowałam wyjście na świat), wzięłam się w garść, wydrukowałam Quest (oraz wkładka do questu) z Muzemu Lat Szkolnych Żeromskiego i o 18.10 wyszłam z Leonem do świata. Po drodze zgarnęliśmy ciocię Halinkę, która nie była zadowolona z ciemności, ale dzięki której pierwszy raz jadłam lody z Fragoli (nieee, to nie są lody czekoladowe, to jest budyń czekoladowy. Zgadza się, próbowałam) i w drogę.
Quest po ścieżkach znanych mi od lat, ale czy ja kiedykolwiek zwracałam uwagę na to, że ława kamienna z dwoma baranami w parku, za czwartą latarnią (Stefan z Heleną tam siadywali), czy dwa barany widziałam u wejścia do parku miejskiego, czy wiedziałam, że przy źródełku Biruty czternaście schodków na górę prowadzi, a że jeden generał orła za wierzchowca ma? No nie! Kościuszki nigdy tam nie widziałam, a jest!
A na koniec smakowity kąsek. Pieczątka w najciemniejszym kącie.
I w sumie to bardzo dobrze, że tak późno i po ciemku. Nigdy bym nie zauważyła, że mamy w Kielcach disneyowski pałac.
Pod nogami grzyb na grzybie. We mchu.