Że ten grób tam jest wiem, bo wycieczką poszliśmy oglądać, jak to dali jej zdjęcie, co się tak śmieje, że aż nie przystoi. Jaki cel mieli inni nie wiem, ja poszłam zobaczyć, czegóż to nie można sobie na płytę nagrobną, bo zlinczują. No, może bez linczowania, ale bez gadania się nie obejdzie.
Na zdjęciu pani się miło szczerzy, czy taka była naprawdę, nie wiem. Na wiślickich rynkowych szlakach chadzała zawsze poważna. Ważne, że ci, co zostali tak ją zapamiętali. Tylko tych komentarzy po co tyle.
A no tak, zapomniałam. Jak umierasz, nie wypada sie przecież uśmiechać. Najlepiej, jakbyś się w sobie zapadł, bo tylko tak wypada. Nie mówię o żałobie, takiej ciężkiej, głębokiej. Ogólnie mówię, o tym, czym jest pamięć o bliskich.
No. No i właśnie. Na zajęciach angielskiego, gdzie chadzam se pogadać i może coś nowego się nauczyć, rozmowa o dniu zmarłych i czy można się cieszyć, w tym dniu czy można. Czy trzeba się umartwiać refleksję uprawiać? Może lepiej historie nie z tej ziemi opowiadać o dziadkach, który gównem gruszki w swoim ogrodzie smarował, żeby mu chłopaki nie kradły. Albo o prababci, która jak ją za mąż chcieli wydać, kiedy ledwie 14 lat miała, a której przyrzeczony narzeczony do Australii z rodzicami wyjechał, do księdza poszła co robić, bo ją za starucha, co ma 30 lat chcą za mąż wydać. Skłamać, że pacierza nie umie. Jak nie umie, ślubu nie dam. Skłamała, list do narzeczonego napisała, do Polski wrócił, czworo dzieci mieli.
Te i inne historie. Tyle razy je słyszałam, wcale ich wszystkich nie pamiętam. Chyba je spisać trzeba.
Wszystkich świętych cenię bardzo. Raz do roku spotykam naszą dalszą rodzinę. Jemy gołąbki. Tylko wtedy tak smakują. Czuję, że jestem ważna. Czuję, że jestem elementem skomplikowanej układanki. Urok niknie, kiedy wszystkich nie ma. Mogą być nawet we wspomnieniach.