Sunday 5 June 2022

Już wiem

No i proszę. Prawie północ, Isa jedzie jutro na wycieczkę klasową. Planowała pójść wcześniej spać, ale takie plany prawie nigdy się nie realizują. 

Z kolei ja miałam taki plan, że chciałam usiąść i zacząć pisać o tym, jak mi dziś dobrze. 

Nie wyszło mi, bo chwilę po zaplanowaniu przestało mi być dobrze. Co nie jest w sumie takie złe, bo trochę wiem, skąd się moje napięcie i złość biorą.

Otóż. Historia jest taka, że kończy mi się/był to drugi weekend w Kielcach, od nieprzymierzając marca. Dwa weekendy w Wiślicy na wiosennych robotach podwórkowych. Dwa weekendy w Kielcach. 

Dalej idzie tak, że wczoraj padało, pół dnia padało. Isa z rana pojechała na angielski, ja zrobiłam zakupy, także na bazarach, Leon przez pół dnia leżał. Zmarnowany, spięty, z ciężarem na klatce piersiowej, z ciężkimi nogami, ze smutkiem w oczach. 

Patrzę na to dziecko i już wiem. Uświadamiam sobie, że od długiego już czasu w Leonie nie ma blasku. Że wstaje rano i nie mówi "dzień dobry świecie, jak ja cię kocham". I wiem już, że przez brak światła o Leonowym poranku ja się robię ciężka. Bo nawet, jeśli nie widzę, uświadomiłam sobie to przecież dopiero wczoraj, to czuję. Wszystkie smutki, obciążenia obawy. I brak przyjaciela. Największy i najważniejszy smutek, choć nie tak często poruszany. 

Obciążona deszczem, smutkiem Leona zapadam się w swoje lenistwo i czekam na Isę. Może coś zrobimy, kiedy wróci, mam nadzieję. Jeszcze trochę, żeby całkiem nie zapaść się w sobie.

Kiedy wraca już widzę, że nic nie będzie. Też zatopiona, w swoim rozdrażnieniu. Hm, ale nam tak razem ekstra, nic tylko się do nas przeprowadzać. Radość taka z nas tryska, że dla każdego wystarczy. Na pociechę, a może żeby jednak się zmusić do czegoś szukamy z Leonem filmu. Pada na Wilka i spółkę. Isa za stara nie chce iść. I już. Nie będę analizować. Tylko sobie wizualizuję i widzę scenę żywcem z filmu o buncie nastolatki wziętą.

Wieczorem oglądamy wspólnie film.

Dziś znów wszystko rozlazłe. Późna pobudka, moja spuchnięta głowa, zawieszenie i znów w głowie pytania, ja pierdzielę o co chodzi. Do ludzi mi się chcę, w codzienności. To wiem na pewno. Do miejsc, gdzie pogadać mogę, ale nie po pracy. W ciągu dnia. 

W końcu wychodzimy z domu. Zwyczajnie na spacer i lody, kiedy Leo mówi, chodźmy pod dworzec pkp, zobaczymy co się stało. A remontują go, więc co jakiś czas trochę go mniej jest, a teraz tylko boki zostały. Idziemy Leon mówi, że on chce zejść na dół. Wsiądziemy w pociąg do Buska i pojedziemy do Wiślicy.
Potem pyta, czt możemy pójść do tej ściany, do której nigdy nie dochodziliśmy, tam na końcu. To poszliśmy, na górę też. Siadamy na murku. Leon pyta, czy możemy chwilę tu pobyć, bo mu się podoba.
Ja bardzo mogłam pobyć, bo czułam się turystką. Rzadko tam chadzam, a z dziećmi w ramach spaceru nigdy. Więc nowość dla mózgu to była, prawie, jak wycieczka w odległe miejsca. 

Ja bym chciał być teraz w lesie. Tak, żeby wyjść z lasu na brzeg, usiąść i zjeść kanapki z masłem. I szynką. I pomidorem. Albo ogórkiem.
A pamiętasz, dziadek nam takie robi wieczorem w wakacje i mówi, żebyśmy jedli. 
Nooo. Lubię kanapki dziadka.
Ja też.


Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...