A w Sokołowsku są ludzie, których musiałam odwiedzić ze względu na pracę. Nie bardzo chciałam na wycieczkę, bo jak praca, to co ja zrobię z dziećmi w czasie, kiedy praca i jak my razem z koleżanką będziemy mogły czas spędzać razem, skoro tam tyle pracy. U podstaw.
Okazało się jednak, że trzeba jechać natychmiast, zaraz. Wsiadłam w pociąg o 9 rano i powiozłam moje dzieci, patataj patataj (jakie piękne, nie moje określenie, ale tak dobrze pasujące) w sześciogodzinną podróż. Obawy wielkie, zupełnie niepotrzebnie. Oni są po prostu już duże dzieci i jak żeśmy wracali 10 godzin, najpierw busem do Wałbrzycha, a potem prawie dwie godziny czekaliśmy na pociąg z Wrocławia do Kielce, to wcale, a wcale nie marudzili. Jak się dobrze podróżuje w długie podróże z dużymi człowiekami.
Aaaa, bo to delegacja była. No. No, tak. Podsumowanie zmieści się w dwóch zdaniach Leona:
1. Może, jak wrócimy do Kielc, to znów będziesz miła.
2. Byłaś najfajniejszym człowiekem na całym świecie zanim pojechaliśmy do Sokołowska. A teraz się zmieniłaś i jesteś niedobra.
Rzeczywiście. Bardzo mnie spiął ten wyjazd, zdenerwował, ustawił w stanie bezustannej emocjonalnej gotowości. Wróciłam po kilku dniach, ale czuję się, jakby mnie w domu nie było miesiąc.
Miejsce (chyba) piękne. Nie wiem, musiałam się zatrzymać, żeby poczuć, że jest tam coś więcej ponad problemy ludzi, którzy czują się wykorzystywani.
Isa z Leonem wyrozumiali, może dzięki temu, że czasu z ekranem nie kontrolowałam prawie wcale? Kto wie.
Marzyłam o powrocie do domu. Odpoczęłaś pomimo? Bardzo nie bardzo. Kilka dni minie, zanim całkiem przetrawię to, co we mnie wsiąkłą w tym, jak mówią, pięknym i urokliwym miejscu. Miejscu, gdzie czas płynie inaczej, relacje między ludźmi są inne i rzuca się to, co się miało gdzieś w wielkim mieście.