Sunday 13 August 2017

Węgierska przygoda

W ramach wyjazdów koniecznych, które nawiasem mówiąc, sprawiają mi przyjemność, przyszło mi jechać na Węgry, 5-13 sierpnia.
Czy to mi muszą się przydarzać jakieś dziwaczne sprawy?
Jechaliśmy do Budapesztu pociągiem nocnym z Warszawy. Z Budapesztu do Warszawy też. Wykończyła mnie ta podróż, wąskie przedziały z kuszetkami, obcy ludzie, którzy robią sobie kolację z kurczaka i wielkie walizki młodzieży, którą przyszło mi się opiekować, a która to młodzież pakuje się na tydzień jakby miała się przebierać kilka razy dziennie.
Ile razy będziesz się przebierać na węgierskiej wsi?
Oj, no człowiek uczy się czegoś nowego każdego dnia.
Na przykład tego, że w przedziale z kuszetkami nie ma miejsca na dwie wielkie walizki i 4 stosunkowo mniejsze i następnym razem trzeba zakazać. Tylko, ze już nie mam ochoty na zmęczenie po powrocie. Zwłaszcza, że nie bardzo wiedziałam na co się zdecydować. czy jechać blablacar'em, do którego musiałabym dojechać podmiejską kolejką, czy czekać cztery godziny na pociąg.
I tak nie bardzo wiedząc co zrobić, snułam się po dworcu Centralnym jak ten smród po gaciach, czując, że wypadałoby się szybko zdecydować, bo niedługo padnę ze zmęczenia.
Nadal niezdecydowana, przepuściłam pana na ruchomych schodach, który okazało się, też nie wiedział co ma robić, bo kazali mu kupić bilet na lotnisko w pociągu i szukał rozwiązania, i zaczęliśmy rozmawiać.
Po pierwsze, pan zapytał kiedy wracam do Anglii i czy jestem z północy i, ooo, nie zauważył, że jestem Polką, bo brzmię jak z północy, a sam był Anglikiem. Co mile połechtało moje wiecznie niedowartościowane w kwestii umiejętności językowych, ego. Powinnam takich ludzi spotykać częściej.
Po drugie, pan poprosił o przysługę. Przyleciał do Polski, żeby pomóc swojej polskiej koleżance, która wpadła w złe towarzystwo i zaczęła przyjmować środki, których nie powinna. Znalazł adres, pod którym przebywa w Polsce na wakacjach, kiedy odwiedza rodzinę i zapukał. Niestety nie chciała go wpuścić, więc nie bardzo wiedział, co z tym zrobić. Całe szczęście spotkał mnie! A przecież ja jestem dobry człowiek, pomocny, usłużny. On mi da adres tej pani i jej numer telefonu. Ja zadzwonię do niej i przekażę, że jeśli tylko potrzebuje pomocy, to on jest w Anglii, żeby jej pomóc. A w Polsce jestem ja, żeby jej pomóc. I żebym koniecznie zadzwoniła.
A Węgry? Nie bardzo wiem. Jedyne co widziałam była polska wieś i odrobina Budapesztu w biegu, bo pakowanie wielkich walizek do schowków na dworcu zajęło nam sporo czasu. Czemu ludzie nie myślą?
Poza tymi dziwacznymi wydarzeniami, prawie jak wakacje. Gorąco, pachnąco, słonecznie. 34 stopnie w nocy, czego jeszcze mi potrzeba.

Cóż jeszcze mogę rzec. Organizacja obozu była, hm, troszkę inna niż bym oczekiwała. Dzięki temu jednak nauczyłam się poprosić o szklankę, a może kubek, gorącej wody i sok z cytryny. I nawet umiem to wymówić.


A poza tym, polska wieś, jak na załączonym obrazku. Do czego służą zawieszone na prawie każdych drzwiach wianeczki nie wiem, nikt z tubylców, którzy mówili po angielsku, nie umiał mi wytłumaczyć.
Budapesztu widziałam tyle co nic, w związku z tym mam cel-planowanie weekendu w Budapeszcie, z dziećmi, co nie będzie wcale łatwe, bo miasto wielkie, atrakcja co krok, a stópki dzieci małe kroczki robią i nie pozwolą mi się już przeciągnąć przez miasto, jak to mam w zwyczaju z nimi czynić, dy jesteśmy w jakimś nowym, interesującym miejscu.










Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...