Bo ten weekend był pod namiotami, na rowerach i z ogniskiem. Wprawdzie my tylko z ogniskiem i trochę z namiotami, bo niektórych oddelegowano do pomocy, ale co tam.
Rowerem przez mgłę tylko przed północą do domu i tylko w wykonaniu Leona.
Następnym razem, a mamy nadzieję, że taki będzie, ściągniemy ze strychu wielki namiot ciotki i się rozstawimy i zaraz obok ich namiotu.
Śpiewy przy ognisku bez gitary, dzieci bardzo przedłużone zakupy czipsowo - napojowe w Dino, kąpiel w zimnej rzece i gadanie. Tak, to zdecydowanie można nazwać weekendem wakacyjnym.
Zobaczymy, co przyniosą kolejne. Póki co w planach mój wyjazd w ramach niesienia pomocy na obozie językowym, mój wyjazd na kurs z excela, bo mi każą, Isy wyjazd na żeglarski obóz harcerski oraz Leona siedzienie w Wiślicy, gdzie i tak jest mu najlepiej na świecie.
I tak przez to, że tyle trzeba robić nie mogę przejść w tryb wakacyjny.