To były trudne ferie. Wystawiły na próbę moją cierpliwość. Raz im się nawet udało.
Właśnie sobie uświadomiłam, że myślałam, że jestem całkiem stabilna emocjonalnie. A tu krzyczę, tym razem na Isę, tak że się moja mama przestrasza, bo przypominają jej się czasy, kiedy się jej matka wydzierała.
A wszystko dlatego, że chciałam iść spać o 22.30, bo już czułam efekty późnonocnego siedzenia. Niczego innego się nie spodziewałam po pierwszym od roku (tak, tak nie ma się czym chwalić) urlopie spędzonym u mamusi.
Przede wszystkim polityka. Urszula ogląda kilka kanałów i programów przez cały dzień z przerwą na to, czy tamto. Nie powiem, całkiem było miło tak z tą Urszulą i z tym telewizorem, z którym aż tak w domu się nie przyjaźnię.
Krótka historia niestabilności jest taka, że Leon przyzwyczajony do późnego chodzenia spać w ferie, ma problemy z zasypianiem o 22. A chciałam, żeby przy okazji mojego odpoczywania, mógł zacząć się przyzwyczajać do szkoły. Pech, bo śpimy w jednym pokoju. On gada, przytula się, zaczepia, nie pozwala spać. ze złości, że nie może zostać na dole z Isą (która potrzebowała czasu w samotności, tylko dla siebie) Pierwszej nocy uwściekałam się, w końcu ze złością zasnęłam. Drugiej nocy, poinformowałam, że jeśli się nie dogadają i Leon będzie mnie budził, to Isa będzie musiała iść spać razem z nami. Tylko dlatego, że nie miałam siły na pertraktacje z Leonem. Chciałam spokoju.
Rzecz jasna nic tego nie wyszło. Usłyszałam tylko od Leona:
Isa ledwo sobie radzi z ojcem debilem. Sory, no musiałam to powiedzieć na głos. Chciałabym, żeby Isa w końcu sobie tę relację ułożyła. Żeby przestała szlochać. Żeby nie musiała mówić: mamo znajdź sobie kogoś, żeby mnie kochał i chciał.
A na koniec feriowego misz-maszu o byciu z nastolatkami, rozmowa z Leonem, zaraz po jednej z naszych trudnych dyskusji-przepychanek.