Ferie, środa drugiego tygodnia, sprawdzam dziennik, wiadomo? może co się znajdzie?
Patrzę, a tam 13. lutego geografia sprawdzian.
Ja pip pip pip! Wykrzyczałam. Nie no, nie no. Głupia baba, głupia baba, głupia baba. Delikatnie mówiąć. Ona sobie odpoczywa, a dziecko będzie się uczyć geografii w ferie, bo czemu nie?
Najbardziej chciałam jej napisać, jaka jest głupia, wyrzucić ze szkoły, powiedzieć, żeby się zastanowiła na karnym krzesełku trylion razy, co zrobiła źle.
Ale nie mogłam. Dlatego w imieniu potulnych rodziców pięknie poprosiłam o łaskę wyzwolenia od sprawdzianu. To go łaskawie przeniosła.
Mamo, zrobiłam Ci prezent?
I gdzie mam go sobie postawić?
Jak pójdziesz do pracy postawisz przy komputerze.
Yhm. To stoi. W domu przecież.
Tak w ogóle, to jestem bardzo niezadowolona. Szkoła mnie wkurza, przemęcza i zamęcza. Jeszcze się na dobre nie zaczęło, raptem pierwszy tydzień, a ja już nie mam siły. Już bym chciała wakacji. Albo chociaż mniej sprawdzianów. Nie cierpię tego systemu, w którym liczy się ocena z testu. Nie ważne jaki miałeś dzień, jaki nastrój, dobrze, niedobrze, test będzie, poszukaj zapasów dobrego samopoczucia, żeby się nauczyć, a potem zaliczyć.
Nic mnie teraz nie wkurza tak mocno, jak testy, sprawdziany i punkty do zachowania.
Całe szczęście, że mam coś, co mnie od środa napełnia na kilka dni. Na tańce jak sobie pójdę, to na chwilę zapominam, że w codzienności chaos.