Saturday 4 February 2023

I tydzień ferii

Leon, chcesz posłuchać medytacji? 

Tak, bo akurat jestem wkurzony.

Ej, no poszłam sobie do kina. Na taki super fajny film o Niebezpiecznych Dżentelmenach. Recenzje są różne, a i moja koleżanka też mówi, że trochę za bardzo parodia. Może, ale mnie było w tym filmie tak dobrze, że nie chciałam wychodzić. Z filmu, nie z kina. W recenzjach pisali, że przywołano ducha Młodej Polski, przypomniano kulturowe bogactwo. Scenorgrafia, kostiumy i Młoda Polska poszukująca nowych form dla wyrażenia niepokoju wewnętrznego. I jak sobie uświadomić, że to lata 1890 - 1918, to człowiek widzi dlaczego. Żle tego wszystkiego w szkołach uczą, a może ja nie przykładałam się, nie łączyłam, nie widziałam przenikania historii i twórczości, zależności, pragnień, potrzeb. Gdyby nie skupiać się tylko sztucznie na "co poeta miał na myśli" a przejść na "dlaczego tak myślał, dlaczego tak pisał, co mu mogło dawać pisanie w takich czasach, w jakich żył", nie byłoby łatwiej zrozumieć, zapamiętać, przyjać? 

Mam jeszcze jedną refleksję w tym tygodniu. Wysłałam Leona na diagnozę. Błędów ortograficznych tyle robi, że zaczynam się zastanawiać, czy zbyt mocno nie upieram się nad tym, że problemu nie ma, wystarczy się przyłożyć do ortografii.

Na spotkaniu rozmowa o moich z Leonem relacjach i moim wpływie na jego samopoczucie. Bo między ludźmi zachodzi wymiana energii i wie pani, Leon pobiera pani energię i przez to jest taki płaczliwy. Wszystko przez to, żem się uryczała ze zmęczenia i nieszczęścia, że już nie wiem, jak to zrobić, żeby Leonowi pomóc. Terapia grupowa bardzo pomaga, ale gdyby tak wiedzieć, skąd się to wzięło? 

Dałam się wtedy paniom wrobić w poczucie winy, że to ja, że nie wiem, że jestem niestabilna emocjonalnie i przelewam na Leona moje nieszczęście, że za dużo o emocjach z nim rozmawiam, że za dużo go pytam, że mu cały czas opowiadam o tym, jaka jestem nieszczęśliwa. No i tak się zatopiłam w tym byciu powodem nieszczęścia Leona, że się dałam zapędzić w kąt. Zgłosiłam się nawet na kurs dla rodziców.

Dopiero kiedy wyszłam i posłuchałam siebie i swojego ciała, usłyszałam jak to moje wewnętrzne dziecko zawodzi, że znów ktoś jej nie zrozumiał, że znów się musiała bronić przed niesprawidliwym atakiem, przed brakiem zrozumienia. 

Tłumaczę jednej, drugiej pańci, że gdybym tak spotkała je w szpitalu, przy łóżku dziecka przywiezionego z wypadku, też bym tak płakała. Czy wtedy miałabym prawo bać się o dziecko i płakać, a teraz kiedy nie wiem, co mu jest, to nie mogę płakać? Ze smutku i bezsilności? Że jeden płacz jest akceptowalny, a drugi już pokazuje, że nie potrafię o swoje emocje zadbać? 

Bo pani powinna poszukać pomocy u psychoterapeuty, oni panią nauczą, że dorosły człowiek umie zapanować nad swoimi emocjami, usłyszałam w odpowiedzi na moje: teraz jestem na panią zła, bo próbuje mi pani wmówić coś, czego w mojej relacji z dzieckiem nie ma. 

Także tak, refleksja jest taka. Straciłam zaufanie do pań z poradni państwowych. Mam wrażenie, że się ograniczają do książkowych schematów (dwa różne spotkania, w dwóch różnych miejscach, potem się okazało, że jednak pracują w tym samym miejscu) i nie próbują znaleźć szerszego kontekstu.

Rozmowa:

Ja: Mówiły panie w sposób, który świadczył o tym, że postawiłyście diagnozę.

Pani pedagog: To jest tylko pani obserwacja. My szukałysmy odpowiedzi. Od pani zależy, w jaki sposób sobie to pani odbierze.

Ta sama rozmowa, chwilę później.

Pani pedagog: Czuję potrzebę wyjaśnienia, ponieważ mówi pani do mnie tak, jakby mnie pani oskarżała.

Ja: Nie mówię tak. Ale jeśli tak pani czuje, to tylko od pani zależy, jak pani to odbiera. 

Koniec spotkania:

Ja: Leon jest ostanio dla mnie bardzo niemiły. Pytam go dlaczego, mówi, żebym się nie dziwiła, bo on jest nastolatkiem i się zmienia,

Pan pedagog: Oooo, pozwala pani synowi wyrażać złość. To dobrze, to dobrze.

No shit Sherlock. 

A na koniec, z testu wyszło, że jednak jestem stabilna i trzeba dalej szukać powodu nieszczęścia Leona, bo się nie wpasowaliśmy w książkowy schemat. I tak se myślę, że już nie mam siły walczyć z paniami, którym się wydaje, że jeśli one poczytały książek, skończyły studia i pracują, to wiedzą lepiej, jaka jestem ja, jakie są moje dzieci i skąd się biorą ich problemy. Z paniami, które patrzą na mnie z góry (co mam teraz w głowie? Rzecz jasna, że tu się na pewno odzywają jakieś moje problemy, a nie to, że mam bardzo wysoko rozwiniętą intuicję, czytam ludzi i umiem połączyć fakty i gdyby tylko chciało mi się pouczyć trochę, świetnie bym się odnalazła w takim samym gabinecie, jak one), które myślą, że są lepsze, mądrzejsze i generalnie, "ty się nie znasz, to przestań wszystko kwestionować". O, przypomniałam sobie: "pani wszystko neguje, co się do pani mówi". 

Całe szczęście znam też panie i panów, którzy słuchaja, naprawdę słuchają i w rozmowie chcą się człowieka "nauczyć", a nie wcisnąć w konkretną kategorię. Ta myśl bardzo dobrze mi właśnie zrobiła. Przestałam się biczować, że nie jestem taka, jak trzeba.



Na weekend Isa pojechała do kuzynki Ani. Przed wyjazdem poszliśmy zjeść dobre śniadanie, bo przecież niczego nie zaplanowaliśmy na te ferie, więc może choć wspólne śniadanie. Dwie mam dla siebie nowości z tego spotkania. 1. Leon zjada boczek, który nie jest uprażony na wiór. 2. Isa miewa ataki paniki, o których nic mi nie mówiła. Jeden miał miejsce w kawiarni. A wszystko dlatego, że nie mogła wszystkiego zjeść i bała się mojej reakcji, bo w święta ojciec się na nią złościł, że nie zjada. Co, jak co, ale zjadać do końca u mnie nigdy nie trzeba było. Bez stresu.

A potem przyszedł mróz mocny, a ja z Leonem wybrałam się na pociąg, który nas zawiózł do babci i dziadka. 

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...