Włóczę się po lekarzach. Z dziećmi, z rodzicami.
Poszłyśmy z Isą na spotkanie z psycholożką, ponieważ Isę wysyłam znów na indywidualne. Opowiadam o naszej codzienności. Czy dzieci mają obowiązki (moja odwieczna bolączka, bo ja z tych, co pójdą i zrobią niepytane i nieproszone, więc nie umiem w domu dzieciom delegować zadań; nie dlatego, że dbam o ich komfort, ani dlatego, że ja najlepiej, ale dlatego, że nooo, jak trzeba, to pójdę i zrobię)? No, jakieś mają, ale nie takie, jak ja miałam w ich wieku. Bo wie pani, dzielę się swoją codziennością, u nas nie ma sprzątania w soboty. Całe dziecięctwo było, szczerze tego nie znoszę, takiego marnowania pół dnia na porządki,a potem pół soboty zakupy i tak zleci. W odpowiedzi konsternacja pani psycholog. I święte oburzenie. To kiedy wy sprzątacie?!?!?
Jak trzeba, psze pani, jak trzeba. Jak widać, że trzeba posprzątać w środę, to sprzątamy w środę. A jak nam się nie chce, to nie sprzątamy. Czekamy, żeby nam się zachciało. Zazwyczaj nam (najbardziej mi) się zachciewa. bo lubię ład, a nie lubię chaosu.
Naucznie indywidualne zapisane.
Poszłam z Isą do nowego lekarza, pani doktor do mnie z pretensjami, że źle zapisałam termin, bo ona nas nie ma.
A na pewno dobrze zapisałam, ponieważ na pewno nie czekałabym do czwartku z wysłaniem dzieci do dziadków na ferie. Na pewno chciałam, żeby szybciutko pojechali do babci, żebym mogła sobie pobyć w domu bez obowiązków.
Rozpacz była i nienawiść do mnie skierowana, gdyż Walentynki i gdyż gry na komputerze, w które (rzekomo) nie można grać u babci. Nie ugięłam się jednakże i przyjechałam do Kielc miło spędzić czas.
W tym czasie Leon nadal chory, więc nieszczęście i kropka na kropce na ciele młodego człowieka.
W tym samym czasie u dzieci czas na telefonie liczony w taśmogodzinach, a ja nic z tym nie robię. Ani dla nich, ani dla siebie. Chyba się zapiszę na warsztaty asertywności dla rodziców.