Sunday 28 July 2024

Plątanina

Moje dzieci oglądają seriale, a potem mnie zapraszają do wspólngo oglądania, pewnie żebym nie truła, że za dużo seriali. Na serialowym tronie zasiadła Isa i wrzuca nam Brooklyn 9-9, który jest śmieszny bardzo, więc chętnie dosiadam się do niej na kanapie. Oglądamy, Holt i Rosa zdają sobie sprawę z tego, że potrafią płakać i że widzą swoje emocje. To jesteś ty. Ty i Leon w jednej osobie. To jest twoja i Leona moc w jednej osobie, komentuje Isa. 

A w właśnie mijającym tygodniu wielkie zamieszanie. Niby nikogo miało nie być, a jednak. W środku tygodnia do rodziców zawitała krakowska siostra z rodziną, gdyż ja też tam gościłam. Znów bez Isabeli. Darek pyta, czy przygotowujemy pokój do malowania, bo tato planował wakacyjne remonty. Przygotowujemy. Oprócz tego oczywiście wieczorna mapa. Tymek i Wiktoria nie przepuszczą. Ciekawe ile jeszcze lat będziemy wymyślać domownikom wieczorne zadania. I ciekawe, czy Darek nadal będzie podrzucał do góry trzy razy 12-letnią Wiktorię? Eeeee, do tego czasu mapa pójdzie w zapomnienie. 

W dniu, w którym zsuwaliśmy meble przyjechała ciocia, która przez jakiś czas nas nie odwiedzała, ale teraz jest. Ma w sobie tyle energii, że rozdziela innym i wyciąga Urszulę, matkę mą nad rzekę. Gdzie to zapisać??? Żeby Urszulę nad rzeką widzieli. Krystyna, bo tak o niej nieoficjalnie mówimy zamiast ciocia, no chyba, że ciocia Krysia, zrobiła również Urszuli ogródkowe porządki, dzięki czemu zrobiło się jaśniej, co akurat celem Urszuli nigdy nie było. Jednakże, porządki objęły również stół i wieczorne przy nim siedzenie (gdzie te czasy, kiedy noce były tak ciepłe, że się do domu wracać nie chciało), i tak właśnie zrobiło nam się romantycznie i tłoczno. W piątek przyjechała Kasia, a razem z nią, nakłoniona przez nią właśnie, Isabela, i tak w tym bałaganie, ale przy romantycznym stole zaczęłyśmy weekend. No, a w niedzielę pojawiła sie znów krakowska siostra, która się wcześniej zmyła do pracy. Mogliśmy więc przystąpić do robienia naszej corocznej rodzinnej sesji. Tato marudził jak zawsze, ale udział wziął. Isa nie marudziła i cierpliwie stała. Leon się wkurzał, że mu jego nowa koszula zginęła i nie będzie wyglądał. Zdjęcie mamy do albumu. 

Isa, która przyjechała, choć nie planowała, kiedy zobaczyła bałagan zrozpaczona ukryła się w pokoju. We wściekłości rzucała we wszystkich nienawistnym spojrzeniem. W sobotę rano wstała, uśmiechnęła się i oznajmiła: Już mi przeszło. 

Ileż dobrego daje dobry sen.


Porzeczek nie ma. Były na początku lipca zamiast w połowie, są za to ogórki, niezwykle pięknie pnące się po stelażach. Super wyglądają zawieszone w powietrzu. Zbieraliśmy je z Tymkiem i Wiktorią. 


Cały ten tydzień był pomieszaniem uważności z wariactwem. Ile osób, tyle reakcji. Wiktoria pyta: Dlaczego dziadek tak krzyczy? Bo nie umie panować nad emocjami. odpowiada jej matka. Tata też nie panuje nad emocjami, ale nie tak bardzo jak dziadek, bo mniej krzyczy, prowadzi swą analizę Wiki, a ciocia Aga bardzo dobrze panuje nad emocjami. Awwwww. Szczęście.
Takie samo szczęście jak te widoki z Płytu na łąki i wikle. Cudo.


Sunday 21 July 2024

Mikroobserwacje dojrzewania

Tak mocno zaczęłam tęsknić za wyjazdami i tak mocno zaczęłam się skupiać na braku, że zapomniałam ile dobrego dają mikrowyprawy i mikrodoświadczenia.


Wakacyjne weekendy wiadomo, tam gdzie dzieci. Teraz to już tylko Leon, bo Isa zasysa się w sobie w Wiślicy i ja na to nie mam siły. Więcej więc siedzi w domu. Niedługo leci do ojca. Leon w oddaleniu ode mnie, z podwórkowymi chłopakami, choć ostatnio narzeka, że to już nie to samo co w zeszłym roku, czy wcześniej. Pojawiły się też dziewczyny. Zmiany, duże zmiany. Jeśli czegoś nie zaplanuję, nie ma blisko mnie. 

Isa, kiedy już przyjedzie, pozostaje w nastroju snującym się. 

W sobotę znikąd przyszedł do mnie smutek. W sobotę Isa była z nami trochę obecna, a trochę nieobecna. W sobotę prosiłam ją, żeby pojechała ze mną na rowerze do lasu. No bo właśnie w całym tęsknieniu za wyprawą nie dałam miejsca miejscu, które znajdę w odległości myślę, że nie wiecej niż 3 km, no dobra, może 5 (?), a przez które przejeżdżam zawsze w drodze do Wiślicy. I w tę samą sobotę Isa powiedziała, że dobra, ona ze mną pojedzie. 

I pomimo tego, że marudziła, że za dużo natury, że nie lubi roweru, że jej tam nie całkiem dobrze i przepraszam mamo, że ci psuję twój czas tam, było mi w końcu dobrze. Dlatego, że byłam z nią;  dlatego, że z dala od ludzi; dlatego, że w prawie ciszy; dlatego w końcu, że takie kolory.

Była też Nida, moja wspierająca rozległość w zakątku. Tam też Isa marudziła, że już chce do domu. Mamo, przepraszam, że znów psuję ci siedzenie. Też mi nie przeszkadzało, że marudzi. Coś mi się wydaje, że weszła w kolejny etap dojrzewania: zmiany nastroju, marudzenie bez powodu, smutki na przemian z szaleńczą radością. Dobrze, takie nastolatkowanie spokojnie przejdziemy. Takie wolę, wiem czego się spodziewać.

Ciekawostka taka, że Leon nawet jeśli odchodzi do kumpli, kiedy wraca na łono rodziny odblokowuje tryb jestem członkiem rodziny. Isa wracając od znajomych ma zbudowany mur, który czasem trzeba rozwalać młotem pneumatycznym. Dwa całkiem różne człowieki.




Sunday 14 July 2024

Weekendowa wycieczka nie tylko na taras


Co ja tam będę robić. Babski wyjazd macie. Góry? Jakie góry? Kilka już widziałem! Wszystkie są takie same! Chcę zostać w Wiślicy. 

Fakt, na zdjęciu dziewczęce człowieki z jabłkami. 

Fakt. Leon nie chciał z nami jechać. Rozgościł się w Wiślicy. 

Jednakże po powrocie oznajmił: Fajnie było. Najlepszy był taras. 

Na tym tarasie, w ciepły lipcowy wieczór. Siedzimy. W końcu w Limanowej. Widzimy się znów pierwszy raz po dwóch latach, ostatnie nasze spotkanie to Kraków. Wtedy pierwsze po kilku ładnych latach niewidzenia się. Każda z nas ma za sobą przygodę/życie w UKeju. Każda z nas jest powrotowcem. Siedzimy, gadamy o tym co było, co jest, jak jest, co będzie. I pada pytanie, gdzie możemy razem sobie jechać. Jak to się stało, że padło na sanatorium nie pamiętam, ale: Jaka jest nasza wspólna choroba, żebyśmy mogły razem jechać do sanatorium? W góry jedziemy, bo tam leczą kręgosłupy. Na nad morzem niestety nie mamy wspólnej choroby.

I teraz kiedy myślę o tym jak było, widzę, że to była weekend-rozmowa. Siedzieliśmy (również z małżonkiem Gatti, którego również z UKeja przecież znamy) do późnych godzin nocnych. Dzieci w liczbie sztuk czterech z nami, trochę z boku, a trochę na pewno z wyciągniętymi uszami. Gramy w Dixit i Uno. Znów gadamy. 

W ramach wycieczek odwiedziliśmy Skansen na Jędrzejkówce w Laskowej z kozami i izbą zielarki,  gdzie Isa zrobiła sobie zdjęcia prawie wszystkich stron zielnika, a gdzie ja czułam się jak w domu. Tak, na pewno jestem wiedźmą, tylko trochę taką bardziej od czarów i myśli, niż od pamiętania na co które zioło.





W ramach rozrywek udaliśmy się na Dni Limanowej, gdzie nie posłuchaliśmy Małej Armii Janosika, ani nie potańczyliśmy na dyskotece pod gwiazdami, gdyż rozszalała się ulewa. Śmiesznie, że pod domem było sucho, a przecież od rynku nie tak bardzo daleko. Isa tylko skoczyła na karuzelę łańcuchową i Kamikaze do góry nogami, bo nie wiem, czy się nie boję, ale spróbuję. O! Nie boję się.

W ramach tworzenia więzi (oprócz gadania rzecz jasna) Gatti zaserwowała nam robienie motanek z intencją. Leon uczynił dla siebie Spidermana. Intencję miał. Ciekawe, czy samo do niego przyjdzie, czy przeze mnie?

W ramach rzeczy, kóre chciałam zrobić ja, musiałam się dostosować do tego co lubią inni, gdyż mnie przegłosowano, gdyż byłam jedyną osobą, która chciała maszerować, gdyż w upał taki nie można nigdzie iść. Nawet nad jeziorko wokół którego można się było przejść nie zaprowadzili, ani nawet przy Łososinie, wzdłuż której wracaliśmy ze skansenu nie pozwolili przycupnąć, żeby rzeki trochę poczuć. 

Nic to. Zaplanowałam, że następne spotkanie to będzie wycieczka do rynku w Limanowej, a następne następne wyprawa na jakieś małe wzniesienie. Na co Gatti odparła, że koniecznie na nocowankę pod namiotem, na co Aliss, że ona nie wie, nie wie, na co Gatti: My będziemy miały jurtę VIP z open barem i jacuzzi. 

Także, yyyyy, no takie mamy plany 😀.

A zapytała Aliss czemu Leona biorę skoro nie chce. Z bardzo wielu powodów. Żeby wiedział, że jednak jestem rodzicem i nadal trzeba robić rzeczy, które rodzice chcą robić.  Żeby spędził czas z Isą, bo znów nie mają ze sobą nic wspólnego. Żeby poznał nowe miejsca, nowych ludzi, których niby zna, a wcale nie pamięta. Żeby poznawał i uczył się współbyć z dziećmi zaprzyjaźnionych rodzin. Żeby mu się wewnętrznie rozwijało dzięki nowym miejscom. Żeby pobyć razem.


Wednesday 10 July 2024

Herbatka

Kolorowe jedzenie samo się obroni kolorami i nie trzeba cudować, żeby zdjęcie zrobić, co nie? Chyba, że się pojawi przaśna serwetka w metalowym stojaczku, jakby z ze stylowo zupełnie innego miejsca. Bo herbatka musi być. Bo moja mama bez herbatki to yyyy?

Namawiam mamę na przyjazd do nas, ileż można w domu siedzieć. I rzeczywiście dwa dni łażenia, krótkie spotkanie ze znajomymi, jedzenie, kawa i kino. Potem długie zakupy z Isą, bo jej babcia obiecała na urodziny i znów jedzenie. Za każdym razem Urszula wspomina najlepsze jedenie z Camden Town, i że nigdzie już nigdzie nie było takiego dobrego jedzenia. 

Leon został w Wiślicy. Wiadomo, basenu i wolności nie da się porównać z włóczeniem się po mieście z babcią i matką. I spoko. 

Na ciepło

No, drugi tydzień minął. Każą się już uczyć na kartkówki. Dzieci nadal szkolnie, ja kulturalnie. Alinka miała urodzinki, poszłyśmy na jedzen...