Tak mocno zaczęłam tęsknić za wyjazdami i tak mocno zaczęłam się skupiać na braku, że zapomniałam ile dobrego dają mikrowyprawy i mikrodoświadczenia.
Isa, kiedy już przyjedzie, pozostaje w nastroju snującym się.
W sobotę znikąd przyszedł do mnie smutek. W sobotę Isa była z nami trochę obecna, a trochę nieobecna. W sobotę prosiłam ją, żeby pojechała ze mną na rowerze do lasu. No bo właśnie w całym tęsknieniu za wyprawą nie dałam miejsca miejscu, które znajdę w odległości myślę, że nie wiecej niż 3 km, no dobra, może 5 (?), a przez które przejeżdżam zawsze w drodze do Wiślicy. I w tę samą sobotę Isa powiedziała, że dobra, ona ze mną pojedzie.
I pomimo tego, że marudziła, że za dużo natury, że nie lubi roweru, że jej tam nie całkiem dobrze i przepraszam mamo, że ci psuję twój czas tam, było mi w końcu dobrze. Dlatego, że byłam z nią; dlatego, że z dala od ludzi; dlatego, że w prawie ciszy; dlatego w końcu, że takie kolory.
Była też Nida, moja wspierająca rozległość w zakątku. Tam też Isa marudziła, że już chce do domu. Mamo, przepraszam, że znów psuję ci siedzenie. Też mi nie przeszkadzało, że marudzi. Coś mi się wydaje, że weszła w kolejny etap dojrzewania: zmiany nastroju, marudzenie bez powodu, smutki na przemian z szaleńczą radością. Dobrze, takie nastolatkowanie spokojnie przejdziemy. Takie wolę, wiem czego się spodziewać.
Ciekawostka taka, że Leon nawet jeśli odchodzi do kumpli, kiedy wraca na łono rodziny odblokowuje tryb jestem członkiem rodziny. Isa wracając od znajomych ma zbudowany mur, który czasem trzeba rozwalać młotem pneumatycznym. Dwa całkiem różne człowieki.