Tuesday 13 September 2016

Tydzień zagraniczny

Mija kolejny tydzień mojej polskiej przygody.
 Nadal się asekuruję ze strachu. Na razie więc przygoda.
 Jeszcze trochę brytyjski, bo poleciałam spakować i wysłać moje skarby, których się dorobiłam przez lata emigracji. Więcej w tym skarbów dziecięcych, niż moich.

 Mój przylot zbiegł się w czasie z otwarciem naszej szkoły sobotniej, właśnie w sobotę, 10 września. Wszystko przebiegło niezwykle sprawnie, więc możemy być z nas dumni. I jesteśmy.


 Tego samego dnia panowie z firmy przesyłkowej przyjechali odebrać moje skarby. Wsadziłam je do auta z pomocą darling Eweliny w ciągu 25 minut. Jakże ja się cieszę, że nie lubię otaczać się nadmiernie sprzętami.
Jeszcze szybkie spotkania z koleżankami, bo jakżeż mogłam tak nagle i niespodzianie nie wrócić.
I już mogłam wyjechać.
Wróciłam wczoraj, Isabela kazała się obudzić, gdy przyjadę. Ciocia Kasia przywiozła mnie tak po północy, obudziłam dziecko me, popatrzyła okiem nieprzytomnym, odwróciła się na bok i już spała.

Rano wręczono mi ciasteczka z soboty. Odrobinę wysuszone, ale nadal pyszne.

Podczas mojego krótkiego pobytu na Wyspie Leon płakał w Polsce codziennie. Codziennie kładł się spać z chusteczką, bo "będę płakał o mamę". Isa natomiast dzielnie tłumaczyła, że mama niedługo wróci.
Miałam nadzieję, że tygodniowa rozłąka wyjdzie Leonowi na dobre, ze się ta mała pijawka na parę chwil odczepi. Ale nie. Przyczepił się na nowo.

Myślę sobie, że należy się zabrać za sprawy urzędowe, ale może poczekam na moje skarby. Dzisiaj mieli przyjechać, ale ja ich znam. Będą we czwartek. No, to mam jeszcze dwa dni lenistwa...

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...