Friday 31 August 2018

Przed programem i po programie

Jadę na kolejny program, ale też ostatni mój w tym sezonie. Jestem znów w Warszawie. W pałacu śpimy. Na antresoli. Brudno i śmierdzi kurzem, czego nie omieszkała zaznaczyć Aliss.
Czułam się tam dobrze na początku tylko, właśnie dlatego, że to pałac.
Miałam nadzieję, że dzięki wysokim sufitom poczuję się, jakbym na chwilę przeniosła się w dwudziestolecie, mój ulubiony czas w historii.
No tak. Walizki wnosiłyśmy na piętro trzecie, w kamienicach z epoki wind brak. Schody pachniały jak te w XVIII wiecznej kamienicy, która kiedyś należała do mojej babci. Kamienicy już nie ma. Zburzyli ją nowi właściciele, bo było taniej wybudować nowy sklep na jej miejscu, niż remontować. Wbrew prawu, ale kto bogatemu zabroni. Tak czy inaczej, zapach jeszcze pamiętam. Identyczne drewniane schody były właśnie w Warszawie.





Więcej tam spać nie będziemy, ale to dlatego, że warto poznawać nowe miejsca, haha, no i , nie ma tam windy.
Tak się złożyło, że nie tylko my spałyśmy tej nocy w Warszawie. W tym samym czasie zaczynał się jeszcze jeden program i kilkanaście osób próbowało umówić się na kolację i wieczorne piwo. A ponieważ jak to bywa, kilkunastu osobom nie zawsze udaje się umówić, poszłyśmy we cztery na tajski obiad. Z Aliss, Nikolą i Mileną, która już jeden program z nami zaliczyła.
Tajskie obiady w Polsce smakują często rosołem i nie jest to kulinarny orgazm. Tak było i tym razem, choć może dlatego, że często wybieram nienajlepszą pozycję z karty dań. Dlatego ucieszyłam się, że na deser towarzystwo wybrało Manekina. Przednia sieciówkowa naleśnikarnia, której dzieł zasmakowałyśmy w Poznaniu, a jakże, po programie.

Zamówiłyśmy naleśnika na słodko, z oreo, czekoladą mleczną, serkiem maskarpone. Na spółkę.
Do tego lemoniadę.
Lemoniada w tej historii jest dość istotna, bo wcale nie wiedziałam, czy ją chciałam. Kosztowała 7 zł, a ja już wystarczająco dużo wydawałam podczas moich wyjazdów firmowych i nikt mi za to nie odda.
I kiedy już mi ją przyniesiono, okazało się, że se kupiłam lodu za 7 zł w szklance.
No to se zjadłam lodu za 7 złotych.
Ale. Kiedy przyszedł naleśnik. Hmmmm. To była poezja smaku.Jak dobra książka, której nie chce sie kończyć. I ani na chwilę nie żałowałam, że tam przyszłam.
Przestałam też żałować, że zapłaciłam 7 zł za szklankę lodu z odrobiną lemoniady.
I cieszyłam się, że był na spółkę, bo po całym turlałabym się do naszego przykurzonego pałacu z antresolą i schodami do nieba.

A na programie gadałam przez sen. I proszę, widać jak kocham te moje dzieci.
Aliss zapisała moje przez sen wypowiedzi:
"One more, to co wy mówicie, to są śmieci, paprochy i to wszystko  co to wstrętne bachorstwo wyprodukuje."
To na pewno tylko moja podświadomość. Przecież moja praca wyglądała właśnie tak:



Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...