Saturday 22 December 2018

Przedświatecznie-okołoświątecznie

OK. No to jestem u rodziców. Dzieci odtransportowałam do Warszawy, na lotnisko. Wszystko poszło dobrze, choć kosztowało nas to sporo nerwów.
Całe szczęście, dostałam wczoraj wolny dzień, który odbierałam za prowadzenie szkolenia. Nie wiem, czy udałoby mi się na spokojnie wszystko ogarnąć.
Lekcje zaczynają się w piątek popołudniu. Leon miał być na świetlicy tylko godzinkę. 30 minut z tej godzinki przesiedział ze mną na ławeczce, bo było mu cały czas niedobrze. W klasie miał być poczęstunek, więc na zaś obawiał sie zapachów. Na świetlicy też swiąteczna atmosfera, za dużo wrażeń i zapachów.
Dobrze, że mamy panią Agnieszkę, która była jego panią w zerówce. Leon ufa jej jak mało komu i tylko dzięki niej w końcu został tam beze mnie. Mam nadzieję, że to tylko dlatego, że się bardzo wylotem denerwuje i kiedy już wróci wszystko będzie dużo lepiej.
Sprawy pozałatwiałam, listę miałam, wszystko odhaczone, walizka zapakowana. Dzieci ze szkoły odebrałam.
Taksówka, na dworzec, do pociagu.
W Warszawie bylismy o 21. Tam też taksówka, do hotelu. Rozpakować się, coś zjeść. Spać. Wyspać się. Być gotowym.
Gdzie tam. 23.20, jeszcze gadają. Moje oczy już zamknięte, już ledwo mówię, jakbym się najadła niedozwolonych środków, zawsze tak mówię, kiedy zasypiam, więc lepiej ze mną wtedy nie rozmawiać, bo mówię bez sensu, a potem i tak niczego nie pamiętam. Oni jeszcze gadają. Światło zgaszone. Oni gadają.
Pobudka o 5 rano. Taksówka 5.30. Na lotnisku odprawa.
Pan daje nam torebeczki, każe wypisać dwie książeczki, te same dane chyba ze trzy razy. No dobrze. Pytam, czy mogę jeszcze z nimi posiedzieć, jeszcze ich nie oddawać. Może pani, mówi pan przy odprawie, tam nikt przy pani dzieciach nie będzie siedział.
Ja proszę pana, mówię, mam w nosie, czy moje dzieci zajmą tym ludziom za dużo czasu. JA chcę z nimi posiedziec troszkę dłużej.





Poszliśmy na herbatkę i ciastko, kolejny wydatek do mojej i tak już długiej listy przedwyjazdowych wydatków. Nie zjedli niczego, ze stresu. Dostali pieniądze, żeby mogli kupić sobie coś w samolocie.
Kiedy już paniusia przyszła ich zabrać i przeszli przez odprawę, kiedy już sobie pomachaliśmy, zapytałam pana, który też dziecko oddawał, czy to córki pierwszy raz.
Gdzie tam, od 5 roku życia tak lata. I tak sobie zaczęliśmy rozmawiać.
O, ja ignorantka. Okazało się, że rozmawiam z DJ-em, który wydaje płyty, tworzy muzykę i właśnie dziś leci do Serbii na gig, potem wraca na święta do Polski, bo ma polską żonę, potem leci na Bali, a zaraz potem ma 4 shows w Australii. To dziś to pestka. Zamęt jeszcze się nie zaczął.
Haha. Przez całą rozmowę nie miałam pojęcia z kim rozmawiam, a siedzielismy tak z godzinę. Sandy Rivera się nazywa, musiałam sobie wygooglować, żeby w ogóle mieć pojęcie kto zacz. Bardzo to była miła pogawędka. Bardzo.

Kasia na mnie czekała, żeby mnie zabrać z Warszawy, a że samolot spóźnił się o godzinę, to czekała na mnie troszkę dłużej niż pozwala szybki parking i znów musiałam wydawać pieniądze.

Nie mam pojęcia jak czuły się dzieci, kiedy wylądowały. Nie dane mi było z nimi zaraz po przylocie porozmawiać. Atrakcji mieli moc zaplanowanych.
Wiem tylko, że w samolocie ta opieka to wielkie nic. Tu proszę jest guziczek, jeśli czegoś potrzebujecie, dzwońcie.
Niczego nie zjedli w samolocie, bo stewardesa, która miała się nimi zająć, powiedziała, żeby dzwonili jakby coś się działo i tyle ją było widać. Zanim Isa się zdecydowała co chce jeść, pani z wózeczkiem już dawno odeszła, a im było głupio prosić o pomoc. Myślałam, że płaci się za pełną opiekę.
Miło było wiedzieć, jak się czuli i co im się podobało, a co nie, i czy trzeba w LOT zrobić awanturę, bo za coś się przecież płaci.

No i są tam. W swoim drugim kraju. Chłoną język, kulturę i wszystko, co sie wiąże z życiem na Wyspie. Mam nadzieję, że same dobre rzeczy.

W czwartek ubraliśmy choinkę. Kiedy w końcu zarezerwowałam hotel (no, to akurat zostawiłam na ostatnią chwilę), przyniosłam z piwnicy choinkę. Zrobiliśmy biały łańcuch, razem. Dawno nie robiliśmy rzeczy razem. Praca mnie przemęcza i zamęcza. Zapomniałam co to znaczy być razem i jak dobrze jest być razem. Nie przed telewizorem, ale podczas robienia fajnych rzeczy.
Zrobili też kartki dla Mikołaja, a Isa poprosiła o piżamę. Co roku dostają, zrobiła się chyba już  ztego tradycja.
Jeszcze wierzą, ale już nie chcą wierzyć. Jeszcze mają nadzieję, że to Mikołaj, ale już robią podchody. Takie to urocze.
I kartka dla mnie. Bo wiesz mamo, nie będziemy razem w świeta.




Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...