Oddałam radosne dziecko, z jednym małym plecakiem i śpiworem. Odebrałam kupę nieszczęścia.
Okazało się, że dałam jej za mało wody, a na biwaku wody ekstra nie było. Herbatę podawali rano, ale dziecku kubka nie dałam. Na liście nie było, więc do głowy mi nie przyszło, żeby podać. A pakowałyśmy się razem, pewnie Isa myślami była daleko od biwaku.
Odwodnione dziecko, to marudne dziecko.
Byłam jednak bezlitosna. Zjadłyśmy i zarządziłam wyjście na Wielkanocny Kiermasz, gdzie Leon dokonał zakupu Królcia (na załączonym obrazku do wglądu) oraz koszyczka z koralików. Nie będę pokazywać.
Wyjście nie obyło się bez dyskusji i miliarda dlaczego, ale wiedziałam, że pozostanie w domu niczego nie naprawi.
Te ludzie były na kawie i ciastku w kawiarni U Sołtyków. Poczułam się jakbym nagle wylądowała w dwudziestoleciu. Muszę tam zabrać babcię. Kawa cudowna, ale herbata, nie ma sobie równej. Sprawdziłam, mała puszeczka 37 zł. Nie dziwię się, że taka pyszna.
To była niezwykle urocza niedziela, jedna z tych mile i dobrze przeżytych, kiedy wraca się do domu z zapasem dobrej energii. Może dlatego, że byłam tam, gdzie jeszcze nigdy? I że te nowości dodają mi energii?