Dobrze te wyjazdy robią, bo życie w nienormalności, normalności nie sprzyja. Niby lekko obostrzenia ściągają, niby można wyjść, usiąść przy stoliku, ale to nie to samo. Nie to samo. To poczucie ograniczenia i zabrania wolności cały czas jest.
Żeby nie było, wirusa tu winię. Rozpanoszył się i już, jakby mu się należało. Dwa miesiące, a wydaje się jakby to dwa lata były.
W związku z tym, że wyjść już można, oto proszę urodzinowe piwo kolegów i koleżanek z pracy. Miło, sympatycznie, na spokojnie. Dotarło do mnie w sposób bardzo bolesny, jak bardzo potrzeba mi zmiany i wolności. Od ograniczeń. Pewnie dlatego, pomimo, iż postanowiłam sobie zaszyć się w domu i nie wychodzić, bo chciałam się w smutku pogrążyć, wylazłam z maseczką w czwartkowe popołudnie. Właściwie, nakłoniła mnie Alicja.
Pomimo i na przekór. Wirusowi i wszystkiemu. Z papierowym kubkiem kawy, ze słońcem na plecach i latynoskim rytmem z głośnika. Dobrze zrobiło.
A potem to już tylko wolne w piątek, bo Kasia jechała do rodziców, więc czemu nie. Przyszłość firmy ode mnie nie zależy, ani moje życie od nich. A już na pewno nie na dłuższą metę. Dlatego jadę. I uczę się dbać o siebie.