Najfajniejsze w byciu rodzicem jest to, że dzieci cały czas się zmieniają i każdy moment ich życia jest dla mnie tak samo fascynujący.
Na przykład teraz. Leona nie widuję. Przyjeżdżam do rodziców, wpada, mówi "Cześć mamo" i ucieka. Wychodzi rano, wraca wieczorem, wpada czasem po wodę, no i na obiad. Kiedyś miałam go cały czas, teraz rejestruję zmiany, a przede wszystkim to, że rośnie, w biegu. W jego biegu. Ja sunę powoli.
Isa. Wróciła z obozu. Z autokaru wychodzi dziewczę podekscytowane, z szerokim uśmiechem. Gdzie sie podziało to przestraszone stworzenie, które jeszcze dwa tygodne temu prosiło, żebym odwołała jej udział w obozie.
Uśmiech szeroki, w oczach diabliki, całe ciało, każdym skrawkiem emanuje szczęściem. Opalona, piękna i szczęśliwa.
Usta się nie zamykają, tyle historii do opowiedzenia.
Zbieramy się do odejścia, ale jeszcze Iskra przyjaźni na zakończenie. Chodź, mówi do mnie, musisz być. Musisz stanąć z nami, kiedy się wszyscy żegnamy. A ja czytam w jej ciele, że chce, żebym poczuła to, co ona czuła podczas swojej harcerskiej przygody. Dwa (krótkie) tygodnie wypełnione byciem z drugim człowiekiem. I to wszystko widoczne, na wierzch wylazło. Pewność siebie, dumę, poczucie przynależności, akceptację, bycie lubianym i cenionym, bycie potrzebnym i przydatnym.
W domu cała jeszcze pachnie przygodą, nowo poznanymi ludźmi, doświadczeniami, rozmowami, nocnymi wartami, odwagą. Jak dobrze z nią w tym wszystkim być.
Zdjęcia nie moje. Ze strony drużyny. To te łódki sprawdzała podczas nocnego obchodu. I o tych łódkach mówi, jak o swoich pupilach. Karczówka, Zalejowa, Mistral, Chinook, Św. Krzyż, Sabat, Pasat i Bryza. Z czułością i szacunkiem. No, jakby o żywych stworzeniach.