Monday 21 February 2022

Najlepszy dzień świata

Najpierw wysiedliśmy o 21.30 z pociągu w Kielcach i Leon był strasznie zły. Na co on był taki zły, nawet nie pamiętam. Pewnie było coś nie po jego myśli i jeszcze go nie słuchałyśmy tak, jak trzeba. Tak to działa. 

Potem włączyłam sobie "to nie mój problem, że jest zły" (tzn mój, jako matki mój, bo trzeba mu pomóc sobie z tą złością radzić, ale tak zwyczajnie, to jego jest ta złość i niech mnie nią nie obarcza) i zapragnęłam loda z dodatkami z macdonalda. 

Weszłam więc do resteuracji i zapytałam syna, czy także pragnie. Pragnął. 

A kiedy wyszliśmy westchnął: To był najlepszy dzień świata.

Całe szczęście, że te lody na sam koniec spacerkiem do domu, bo inaczej dzień, który jeszcze w Krakowie był najlepszy, stałby się najgorszym tylko dlatego, że coś poszło nie tak na samym koniuszku.

Faktycznie, to był piękny dzień. Świeciło słońce, było zimno, ale świeżo, w Krakowie mnóstwo ludzi, a wieczorem mnogość światełek. My na spotkaniu z Betty, siostrą wujeczną Isy i Leona, której nie widzieliśmy lat 6, a która przyleciała na długi weekend z wysp Wielkiej Brytanii. 


Przygotowując się do tego ważnego, acz stresującego wydarzenie, Isa zajrzała w Internet, sprawdzić, jak daleko do tego Krakowa z Kielc. Pierwsze co jej wpadło w oko, to Kocia kawiarnia. Czyli siedzisz, pijesz, jesz i a między tobą łażą sobie koty. Możesz se jednego czy drugiego pogłaskać. Przyjemne to doświadczenie, gdyż kot terapeutycznie działa. Można se tak głaskać i głaskać. A potem iść na obiad w miejsce bezkotne, bo jakoś tak za dużo się dzieje, za mało przestrzeni i mało obiadowo. Niemniej, będąc turystą krakowskim można się udać. Isa zachwycona, bo kocha koty. Betty zachwycona, bo także kocha koty.

No i tak, to było naprawdę turystyczne doświadczenie. W Krakowie byłam już tyle razy, że nie umiem patrzeć nań pod kątem zabytków. Owszem, miło, historycznie, ale swojsko. Dla mózgu żadna odskocznia. Dlatego, kiedy patrząc na mapę znalazłam kładkę Ojca Bernatka z zawieszonymi figurami i postanowiłam tam pójść, wiem, że zrobiłam sobie piękny prezent. Bo uczucie, którego doświadczyłam było równe tym, które mam zawsze w nowych miejscach. Pewnie z tęsknoty za podróżowaniem!



Muszę również się przyznać, że drugi raz dopiero w moim już długim i interesującym życiu weszłam obejrzeć ołtarz Wita Stwosza. Leon zachwycony, bo we wnętrzu kościoła też były Pokemony. A Pokemony były dla Leona najważniejszym elementem wycieczki, dzięki którym nawiązał piękną więź z Betty.

A Betty? Cóż, nie wiedziała, w którą stronę się odwrócić, żeby słyszeć, co się do niej mówiło, bo wszyscy naraz chcieli jej uwagi. Dla Isy jest najfajniejsza i najbardziej zarąbista. Dla Leona, jest Pokemon-Hero. 

A na koniec jak zwykle doszedł moment pożegnania, obietnice wysyłania ważnych informacji, uściski i do domu.



Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...