Moje życie nie dzieje się bez kalendarza. Od połowy lutego, kiedy patrzę w terminarz, nie wiem na czym się skupić. Weekend-wyjazd, w tygodniu, jedno spotkanie po drugim, jedna wizyta po drugiej. Czekam aż się wyczyści, te wszystkie zadania, wizyty u lekarzy, specjalistów, psychologów. Widzę światełko w tunelu, ale jeszcze droga długa.
W ramach zadań, spotkanie z wolontariuszami w Katowicach. Jeden z nich mieszka w Katowicach, a ponieważ potrzebujemy być razem, żeby budować relacje i czuć, że robimy coś dla siebie, jest plan. Plan jest taki, że co miesiąc widzimy się w innym mieście, żeby zwiedzać, być razem, żeby ci, którzy w mieście mieszkają mieli możliwość pokazania miasta, które znają. Następne spotkanie w Warszawie.
Ponieważ kazdy weekend kwietniowy mam już całkiem zaplanowany, a nie chciałam odsuwać naszego, juz i tak przeniesionego spotkania, na kolejny miesiąc, wymyśliłam, że czwartek- piątek będzie dobrm czasem. Dzieci wysłałam do babci, co oznacza, że znów nie poszły do szkoły. Zawsze, kiedy wyjeżdżam pracowo, Leon zostaje w domu. Isa i tak siedzi już w domu od pewnego czasu, bo czekamy na możliwość rozpoczęcia procedury orzekania o nauczaniu indywidualnym.
Tymczasem w Katowicach.
Po pierwsze. Jak ja ich wszystkich uwielbiam. Jak jest mi z nimi cudownie dobrze. Jak ja kocham z ludźmi. Narzekam, że tak mi źle w tej pracy, bo nie tak miało być, bo nie taki projekt dla nich chciałam. Bo chciałam, żeby im było dobrze, żeby czuli się ważni, wysłuchani, zaopiekowani. A tego nie było. A oni wszyscy są fantastyczni. I ja się tak cieszę, że ich mam, że z nimi akurat mogę pracować. Skoro ja jestem taka szczęśliwa z nimi, dlaczego oni nie mogą być tak samo jak ja.
Po drugie. W Katowicach nic się nie zmieniło. Nadal uważam, że ktoś się szaleju najadł przy projektowaniu, lub przy wydawaniu zgód na zmiany i budowy.
Po trzecie. To spotkanie dopełniło całości i teraz czuję, że jest tak, jak powinno być. Może tylko w takim zakresie, jakim mogę, ale jest mi lepiej. Po czwarte. Bardzo lubię to, co robię.
Po piąte. Ludzi są tak różni, a jednak całkiem podobni.
Po szóste. Jedliśmy gruzińskie jedzenie, bo mamy dziewczynę z Gruzji i koniecznie musieliśmy zjeść, bo tam jest cudownie pysznie. Smacznie, prawda.