Friday 24 March 2023

Z wolo w Kato

Moje życie nie dzieje się bez kalendarza. Od połowy lutego, kiedy patrzę w terminarz, nie wiem na czym się skupić. Weekend-wyjazd, w tygodniu, jedno spotkanie po drugim, jedna wizyta po drugiej. Czekam aż się wyczyści, te wszystkie zadania, wizyty u lekarzy, specjalistów, psychologów. Widzę światełko w tunelu, ale jeszcze droga długa.

W ramach zadań, spotkanie z wolontariuszami w Katowicach. Jeden z nich mieszka w Katowicach, a ponieważ potrzebujemy być razem, żeby budować relacje i czuć, że robimy coś dla siebie, jest plan. Plan jest taki, że co miesiąc widzimy się w innym mieście, żeby zwiedzać, być razem, żeby ci, którzy w mieście mieszkają mieli możliwość pokazania miasta, które znają. Następne spotkanie w Warszawie.

Ponieważ kazdy weekend kwietniowy mam już całkiem zaplanowany, a nie chciałam odsuwać naszego, juz i tak przeniesionego spotkania, na kolejny miesiąc, wymyśliłam, że czwartek- piątek będzie dobrm czasem. Dzieci wysłałam do babci, co oznacza, że znów nie poszły do szkoły. Zawsze, kiedy wyjeżdżam pracowo, Leon zostaje w domu. Isa i tak siedzi już w domu od pewnego czasu, bo czekamy na możliwość rozpoczęcia procedury orzekania o nauczaniu indywidualnym.

Tymczasem w Katowicach.

Po pierwsze. Jak ja ich wszystkich uwielbiam. Jak jest mi z nimi cudownie dobrze. Jak ja kocham z ludźmi. Narzekam, że tak mi źle w tej pracy, bo nie tak miało być, bo nie taki projekt dla nich chciałam. Bo chciałam, żeby im było dobrze, żeby czuli się ważni, wysłuchani, zaopiekowani. A tego nie było. A oni wszyscy są fantastyczni. I ja się tak cieszę, że ich mam, że z nimi akurat mogę pracować. Skoro ja jestem taka szczęśliwa z nimi, dlaczego oni nie mogą być tak samo jak ja. 

Po drugie. W Katowicach nic się nie zmieniło. Nadal uważam, że ktoś się szaleju najadł przy projektowaniu, lub przy wydawaniu zgód na zmiany i budowy.

Po trzecie. To spotkanie dopełniło całości i teraz czuję, że jest tak, jak powinno być. Może tylko w takim zakresie, jakim mogę, ale jest mi lepiej.                                                                                                                                                                                                                                                     Po czwarte. Bardzo lubię to, co robię.

Po piąte. Ludzi są tak różni, a jednak całkiem podobni. 

Po szóste. Jedliśmy gruzińskie jedzenie, bo mamy dziewczynę z Gruzji i koniecznie musieliśmy zjeść, bo tam jest cudownie pysznie. Smacznie, prawda. 

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...