Najbardziej u Isy lubię kiedy mi wytyka podstawowe błędy rodzicielskie. Albo i może ludzkie.
Kiedy na ten przykład włożyła ładowarkę do gniazdka, które wystaje, a czego jak czego, ale prądu to ja się boję, więc nie używam tego gniazdka. Niedługo potem nie pamiętałam już, że się tam kabel pałęta, pociągnęłam zasłonkę razem z kablem. Prawiem wyrwała z gniazdkiem. Gdzie została skierowana moja złość? Na mnie i moje zapominalstwo??? O nie, moi drodzy, o nie! Na Isę, że wie, że to złe gniazdko a i tak, i na niebezpieczeństwo, itd itp.
Co słyszę od dziecka? Jak jesteś na coś zła, to sobie bądź, ale na mnie nie zrzucaj winy za to, że nie pamiętałaś, że tam jest ładowarka.
Hm, ma racje to moje dziecko. Tak, teraz tylko trzeba przyjąć.
A potem ścieram się z wolontariuszką, która w niewygodnej rozmowie pisze mi enough. Zaniemówiłam i trzy razy zmieniałam wiadomość. Bo wiadomo, rozmawiamy w naszych czasach smsami. Nie, że ona, sama tę rozmowę zaczęłam smsem. Może powinnam była zadzwonić, ale się już do tych smsów przyzwyczaiłam. I pytam siebie i świata gdzie jest granica dbania o siebie, gdzie szacunek dla drugiego człowieka, a gdzie zwyczajna kultura osobista
No, ale enough, od drugiej już zresztą wolontariuszki, która mi w ten sposób komunikuje, że nie ma ochoty ze mną rozmawiać, to chyba nie dbanie o swoje granice, ale brak ogłady towarzyskiej.
Ha! I tu mi się na usta: kiedyś to było, co się dziecku powiedziało, to święte było i bez gadania. W główkach im się wszystkim teraz od dbania o emocje poprzewracało!
Ale zaraz wracam do mojej codzienności.
Szukam telefonu przed pójściem spać, żeby wyciszyć. Nie ma, pytam Leona. No wie przecież, bo schował. Jutro ci powiem rano na co byłem na ciebie zły i chciałem ci schować telefon. Jasny komunikat? Jasny.