Saturday 15 December 2012

Dlaczego nas nie było.

Wyprawa na bal, show, jak Iss lubi to nazywać zaowocowała niewielką niedyspozycją Śnieżki, która obudziła się nad ranem i zmuszona została przez Naturę do oddania dobroci nabranych na balu. Znaczy się od 3 rano wymiotowała. Niedzielę więc postanowiłyśy spędzić w domu. Takoż i poniedziałek i kolejne dni tygodnia, aż do kolejnego wekendu, który i tak spędziłyśmy w domu.
Oprócz niedzieli, kiedy to Tatuś miał dzień wolny i z racji tego, iż nie odwiedzamy Szefowej za często (ostatnio w urodziny Męża, czyli połowa listopada),musieliśmy tam iść. Miałam gościć Gatjuszę i Jarka. I musiałam niestety odwołać. Z wizyty u Szefowej nie tak łatwo da się wykręcić.
Po tygodniu lenistwa i oglądania telewizji i filmów DVD (zrobię ci mamo przyjemność i będę oglądała tak jak ty mówisz. właczysz mi mamo Króla Lwa, ale tylko tak jak tato mówi?) następny zaczęliśmy maratonem.
Na poniedziałek zaprosiliśmy się do Kubusia, który mieszka za rogiem, na pieczenie ciastek, na 16.00, także mieliśmy czas na po przedszkolne zregenerowanie sił. Tyle, że Maciuś postanowił nas odprowadzić i jak już nas odprowadził pod same drzwi, zaprosił się na lunch i został aż do naszego wyjścia. W drodze do domu okazało się, że Iss odnalazła hamulec hulajnogi i już nie szura nogą po ziemi. Zadziwia mnie każdego dnia.

 Ciasteczka u Kuby wyszły wyśmienicie smakowicie. Dostałyśmy pudełko na wynos, wróciliśmy umordowani i poszliśmy spać grzecznie.








Następnego dnia okazało się, że nie tylko poniedziałek będzie obfitował w wydarzenia. Zaczął się tygodniowy maraton przedświąteczny. Na środę zaplanowaliśmu ubieranie choinki i trzeba było posprzątać mieszkanie przed. Jak nasze matki to robiły, nie wiem. Jak udawało im się posprzątać dom z kręcącymi się wszędzie dziećmi i nie zwariować, nie wiem. Ale, wielki Szacun.

Udało się. Została jeszcze moja lilipucia kuchnia i jakoś nadal nie mogę znaleźć czasu na posprzątanie. Nie ważne, moje dziecko i tak miało gdzieś jak wygląda dom, nakładając w środę, angielkim zwyczajem aniołka na czubek choinki.




Piątek u Szefowej i sobotnie goszczenie gości zakończyło nasz maratoniasty tydzień. Była Ciocia Alinka, nie było Cioci Gatti ( zakupy przedświąteczne robiła, ale ja swoje wiem, impreza na Clapham była, tak, tak. Niech wujostwu będzie wstyd, że się z nami nie widziało odkąd otworzyli miejscówę na Clapham na nowo. Ot co.)
Ciocia Alinka jak zawsze przyniosła worek ciastek. Pięknych, świątecznych. I pojechała do domu.








I tak nam mija, na kupowaniu prezentów, pakowaniu się do Polski, sprzątaniu i zaniedbywaniu dzieci. Jak zawsze obiecuję sobie, że oddam z nawiązką jak będę miała więcej czasu. Tylko kiedy? Jak mnie już nie będą potrzebować?

Ps. Na picasie nowe zdjęcia w Grudniu.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...