W międzyczasie zaraziłam się od Leona i przez dwa dni umierałam na kanapie. Babcia odbierała dzieci ze szkoły. Aż do czwartku, kiedy w końcu wyprosiłam postawienie baniek. Mikstury czosnkowo-cebulowo-imbirowe z cynamonem, goździkami i miodem nie pomogły. Może tylko trochę złagodziły objawy.
A tak swoją drogą, zastanawiam się, jakim cudem udawało się mojej mamie i babci stawiać nam bańki? Dlaczego nikt nie uciekał z krzykiem? Brały takiego delikwenta, siadały na kanapie, na swoich kolanach poducha, na poduchę delikwent na brzuchu, na delikwenta bańki, na bańki kolejna poducha, żeby grzać. I nie było dyskusji, że ja się boję. Bańki i koniec.
A teraz, dyskusja i szacunek dla dziecka, bo jest człowiekiem i może decydować, a na siłę go przecież nie położę. A potem antybiotyk zamiast medycyny naturalnej. I nie wiem, co jest lepsze, czy teraz, kiedy dziecko się szanuję, czy dawniej, kiedy było tak, jak chcieli rodzice...
Powrót Leona do przedszkola jak zwykle w bólach, ale wystarczyły dwa dni, żeby znów mówił, że uwielbia swoją panią i tęskni za swoją placówką wychowawczą.