Takiej mi się tej Polski zachciało co mrozem ścina jeziorka i każe zakładać kilka warstw swetrów.
Ale śnieg jest. No dobra, nie jest źle.
Na łyżwy do miasta, na sztuczne lodowisko nie trzeba jeździć. Dla porównania, teraz i wczesną jesienią. Podobno w czasach dziecięctwa babci Uli, z tego Płytu (no, taka nazwa) zimo wycinało się bryły lodu, zakopywało w metrowym dole na podwórku, zalewało wodą, przysypywało trocinami i tadam, na lato jak znalazł, mrozik dla prababci, która handlowała lodami, które sama, swymi ręcami kręciła. Bo ta gruba warstwa trocin trzymała ten lód przez całe lato. Jak, nie wiem. To chyba fizyka, nie? Ja tam ze ścisłych tylko matematykę lubię.
Gałki oczne mi zamarzały. Zamarzały całkiem po prostu.
Leon, choć opakowany przypłacił spacer przeziębieniem. Minus 18. Może dlatego...