Sunday 19 March 2017

Prace ręczne nie są takie złe

Dostałam pismo z Urzędu Pracy w mieście, żeby się stawić na poniedziałek. Troszkę się zmartwiłam, jak to ja, że pewnie zrobiłam coś nie tak. Gdzieś nie poszłam, o czymś zapomniałam, coś zawaliłam. Okazało się jednak, że ty tylko zaproszenie na targi pracy.
Wyjazd do miasta bardzo był mi nie po drodze, bo pogoda robiła się ładna, wiosenna, w sam raz na porządki na podwórku. Porządne porządki, nie tylko ogrodnicze. Chwaliłam się, że dziadek to zbieracz? Nazbierał płytek chodnikowych. Babcia ma wizje. A ja jestem robolem.
Ha! A ja lubię takim robolem być, więc mnie nosi, że już, już, pięknie, uciekać na dwór, robić, robić.
A tu jeszcze Iss zaproszona na urodziny do koleżanki, po szkole. Cały dzień rozwalony.
Zaczęłam więc od wtorku. Robiłam cały tydzień. Bolały mnie wszystkie mięśnie, ale jaka satysfakcja. Połowę płytek układałam sama samiusieńka. Okazuje się, że umiem. Wystarczy pozbawić się ograniczeń (zwłaszcza tych w stylu, co się rwiesz do roboty, jak nie masz o niej pojęcia).
Robota podwórkowa odciągnęła mnie od poszukiwania "prawdziwej" pracy. Ale tylko do piątku, bo dzieci miały gości, a ja też poszłam się udzielać społecznie i przekonywać księdza, że można drukować teksty piosenek, które schola śpiewa na mszy, żeby wszyscy mogli śpiewać, bo msza to nie koncert. Wystarczy, że organista robi co niedziela recitale i nikt nie śpiewa.
Nie dałam rady. Ksiądz nie reformowalny. Poddałam się, bo to już był drugi raz. Ale Munia mówi, żebym się nie poddawała. Potraktuj to jako wyzwanie. Albo jeszcze lepiej jak wprawka do działania w polskich realiach, jak już zaczniesz pracować.
To jakby, że nie zmarnowałam popołudnia.



U dzieci moich także się dzieje. Pod koniec stycznia Iss przyniosła do domu karteczkę z informacją o konkursie plastycznym nt. "Bezpiecznie na wsi to podstawa-środki chemiczne to nie zabawa". Zignorowałam. Nie znam się na środkach chemicznych. Nie znam się na wsi. Nie znam się na środkach chemicznych na wsi. Zignorowałam.
Dziecko mi wprawdzie od czasu do czasu przypominało, że trzeba iść kupić blok A3, ale żeby mi się chciało. W końcu to nie mój konkurs. Czy nie?
Nie spodziewałam się jednak, że wywrze to (mój brak zainteresowania i zaangażowania) na nią taki wpływ. Dziecko stwierdziło, że nie chce już chodzić na kółko plastyczne. Pani zapytuje, czy mają projekty, pomysły. Ona nie ma, ona nie będzie chodzić. Na nic się zdało tłumaczenie, że nie musi brać udziału w żadnym konkursie.
Poszłam więc do pani, donieść na Isę. Pani obiecała porozmawiać, ale też poinformowała mnie, że dziecko mam sumienne, ambitne i rezolutne. Na pytanie o to, jakim chciałaby być zwierzęciem odpowiada: Kotkiem, bo lubię się przytulać, ale jak jestem zła, to też potrafię wyciągnąć pazurki. 
Zachęciła mnie też ta pani do prac nad pracą, więc będziemy tworzyć.

Nie wiem natomiast, jakimi cechami osobowości mam tłumaczyć Leona rozmowy przy stole.
Babcia: Agnieszka, chcesz więcej mięsa?
Ja: Nie dziękuję, bo pęknę.
Leon: Masz trochę mięsa mamo.
Ja: A czemu mi dajesz, skoro nie chcę?
Leon: Bo chcę zobaczyć jak pękasz.

Dzieci w przedszkolu strzelają fochy. Taka jedna koleżanka strzela. Mamo, strzelamy fochy.
Nie umiem focha strzelić Leon. Ty też nie jesteś w tym zbyt dobry.
No dobra, strzelamy miłość.

Babcia, tak głośno śpiewałaś, że cała podłoga dudniła i dlatego tory mi się rozwaliły.

W weekend dziecka nie miałam. Iss pojechała do koleżanki na noc, w kinie też była. My z Leonem oglądaliśmy filmy i wspólnie przeżyliśmy pierwszą wiosenną burzę. Grzmoty i pioruny.
Maria, wierna moja czytelniczka, która mnie straszy, że jak pisać nie będę to ona przestanie mnie czytać, Halinkowa i cioci policjantki rodzicielka, przyniosła dla dzieci domowy sok malinkowy. Domowy, zdrowy, bez dodatków soku buraczanego i syropu glukozowego.
No i skończyliśmy pracę konkursową. Leon patrzy i pyta:  Is he eating death?


Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...