Sunday 9 September 2018

Let's go apple hunting

Jeśli mi ktoś powie, że ale ci fajnie, bo masz parkę, w sensie, dziatwę dwojga płci to mu się w twarz roześmieję.
Niedziela była, najpierw pochmurna, potem wyszłam na spacer.
Zabrałam to całe towarzystwo, bo nie będziemy siedzieć w domu. Przez cały miniony rok chciałam iść tam, gdzie łaziłam po szkole w ciepłe, wiosenne dni, kiedy jeszcze było mokro, śnieg dopiero topniał i mogłam połazić po wertepach.
Nie byłam pewna, czy dobrze szłam, bo w końcu to było sto lat temu, ale wiwat moja doskonała orientacja w terenie!
Idziemy. Isa narzeka bo już zmęczona. Nie lubi natury, nie chce łazić po manowcach, gałezie chłoszczą ją po nogach, ręce chowa w długich rękawach. Mamo, wracajmy do domu.
Dodam, że to wszystko w ciągu pierwszych 15 minut spaceru w łąkach.

Po drodze dzikie (już) jabłka, gruszki, śliwki i winogrona.
Leon się drze: Let's go apple hunting!!!
Nieeee, mamooooo!!!!! nieeeeee!!!! Tam jest jeszcze więcej natury - Isa wyje.
Leon odpowiada: Fajnie, że nas zabrałaś mamo!!!!

Postradał rozum ten, który cieszy się, że ma dwoje dzieci różnej płci. Jak to ogarnąć, jak sprawić, żeby spędzali czas razem, oglądali te same firmy razem, nie kłócili się, chcieli robić to samo w tym samym czasie. I w tym samym czasie mieli dobry humor, i tym samym zły.
Żebym miała choć odrobinę spokoju.

Spacer ten odbył się na Wietrzni. Po dziczy i głuszy ślad przepadł. Wytyczono ścieżki, postawiono ogrodzenia, tablice informacyjne. Dobrze, więcej ludzi tam chodzi, jest gdzie się przejść w naszym mieście. Ale prawdziwą dziką naturą już nie jest. W każdym razie nie dla mnie.



Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...