Sunday 20 October 2019

Wolniej, wspólnie, wdzięczność...

w...oraz hot dog z Żabki, czyli o tym, dlaczego warto było wyjść z domu.

Wyszłam z domu "na siłę". Bardzo źle się czuję od  piątku, ale pogoda była przepiękna. Jakżeż mogę w domu zostać.
Poszliśmy na Kadzielnię, na której ostatnio byłam zaraz po studia, choć obydwie moje sztuki wmawiają mi, że nie dalej jak rok temu marudzili mi tam, że ich nogi bolą. Wcale im nie wierzę, bo rzadko kiedy narzekają na ból nóg, ale może ze starości zapominam.
Zwłaszcza, że nie pamiętałam, którędy mam tam iść i już, już internetu słuchałam, kiedy Isa mówi, że tędy, bo rajd, bo zuchy, bo ona wie.
Rzeczywiście miała rację.
Obok stadionu szliśmy, pomyślałam, że fajnie byłoby iść z Leonem na mecz, może nawet Isie by się spodobało. Poczułam się jak turysta w moim własnym mieście, zwłaszcza, że wybrałam trasę, po której nigdy wcześniej nie szłam. Jak mi tego brakuje...
Szurania w liściach też. Najpierw z całkowitą kontrolą, ale potem kiedy już odpuściłam tę głupią samokontrolę, dało mi to tyle samo radości co Leonowi i nawet Isie, która też zazwyczaj z rezerwą do takich wyczynów. Całkowity wewnętrzny spokój, jakby mnie ktoś pogłaskał po duszy.
Na Kadzielni jakieś dziwne kładki, z dziczy tego miejsca nie zostało dla mnie nic.
Isa się po drodze naburmuszyła, nie chciała wejść do jaskini, Leon za to błagał. Jak to tu wszystko pogodzić?
Informacja, że uwaga z góry kamienie lecą, Isa stoi w bezpieczniej odległości. Ja z Leonem wspinamy się po skałkach.
Ej, mamo, uważaj!
Hej, mamo, możemy jeszcze raz?
Cztery godziny na nogach, z kilkoma minutami posiadywania. Nawet nie poczułam zmęczenia. Oni też, wytresowani przez matkę wariatkę.
W drodze powrotnej decyzja, że na kawę do ciotek. Obiadokolacja niby w domu, ale umrzemy z głodu, zanim dojdziemy do tego domu, więc po drodze do Żabki po hot-dogi, o które tak się proszą, ale dostają bardzo rzadko.
Zwolnić trzeba, mniej robić, mniej bywać, a bardziej być. Czy to w ogóle ma sens, to co mówię? Mam nadzieję, bo kiedy poukładam sobie to wszystko co się ostatnio dzieje i niekończącą się listę zadań, to zaczynam się zastanawiać, jak ten mój mózg to wszytko jeszcze ogarnia. I co gorsza, chyba zaczyna się buntować, bo takiego zwyczajnego szczęścia bardzo we mnie mało.
Dlatego pomyślałam, że trzeba wolniej, że umieć przywołać to uczucie wdzięczności i radości z chwili, a najlepiej właśnie wspólnie.
Leonowi trzeba poszukać jakiejś grupy poszukiwaczy przygód. Isie może też? Przestanie się bać, może.





Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...