Monday 7 October 2019

Wycieczka

O nie, znów się nazbierało. Niespokojna lista zadań, zamęt siejąca.
Gdybym tylko nie odkładała. Wszystko byłoby na czas, a ja nie martwiłabym się, że jeszcze to i jeszcze to.
Jestem już w połowie drogi, tych zadań zaliczania. Takie małe ptaszki stawiam.
A poza tym, dostałam pięknie zapakowany chleb. Z buraczkami, ale wygląda jakby miał maliny. Jelita moje były wdzięczne, nic się na mnie nie obraziło. Kasza gryczana w chlebie okazała się być ich przyjaciółką. Szczęścia ogrom. I radości. Z opakowania i smaku.


Gdy tak mi się ciało ułagodziło, pomyślało mi się, że sto lat temu, jeszcze przed dziećmi, kiedy zrobienie czegoś poza domem wiązało się tylko z pytaniem ile mam/nie mam pieniędzy i na co mnie stać, miałam mapę okolicznych wsi. Po to, żeby wsiąść na rower i dojechać wiejskimi drogami, czasem między polami, do jakiegoś kościółka, ruin, z jakichś względów uroczego miejsca, albo po prostu przed siebie.
Na długi czas zapomniałam jak bardzo lubiłam to robić.
To znaczy, gwoli ścisłości. Świetnie pamiętałam, że lubię. W końcu niełatwo zapomnieć, że kiedyś robiło się więcej i sprawiało to przyjemność.
Zapomniałam tylko to uczucie. Jak to jest, kiedy ma się ten moment szczęścia.
Spotykam ostatnio na swojej drodze ludzi, dzięki którym zaczynam myśleć, że dobrze byłoby te szczęścia momenty przyprowadzić. Na nowo.
Niektórzy z tych ludzi przychodzą na dwie sekundy, inni są na troszkę dłużej. Jak długo, się okaże.
Wśród tych ludzi, których nową obecność poczułam i z niej się cieszę, niezależnie od tego, czy byli i poszli, czy jeszcze są, przewija się las. Jesiennie, grzybowo, zimowo.
Pomyślałam, za rogiem mam, a dzieci nie zabieram.
Rower mam, a nie zabieram.
Po sobotniej robocie (czy się chwaliłam, że byłam u rodziców, haha) i deszczu, w niedzielę wyszło słońce. Niezbyt gorące, ale było. Świetna okazja do wyprawy.
Pojechaliśmy na dwie godziny tylko i z brzegu tylko, więc grzybów jadalnych nie było, bo wgłąb z rowerami trudniej, ale las był.
Kolorowe grzyby i komentarze Leona, że to może jest sromotnikowy, ale są też cytrynkowe, a ten to taki zwyczajny, spuścizna po szkolnej wycieczce do grzybiarni, też.
O, mentos! o grzybie, było.
Od Isy, w lesie o tym, że nie wierzy, jak my ludzie możemy tak zaśmiecać planetę, było.










Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...